12/02/2011

Bradford Cox. i wszystko jasne.

Już na początku przyznam się, że go uwielbiam ( ...nie to, że mam słabość do chudzielców!). Cox znajduje się w 10 moich ulubionych artystów, to nie podlega dyskusji. Album "Parallax", który jakiś czas temu miałam okazję przesłuchać (przepraszam Brad, ściągnęłam go. Nie rób mi awantury.) skłonił mnie do przemyśleń na temat autora.



"O co chodzi z tym Coxem?" Nazywany przez wielu najbardziej płodnym artystą. Jest to w pełni uprawnione - od 2005 r stworzył 8 płyt : 5 z deerhunter/ 3 Atlas Sound. Oprócz tego w zeszłym roku wrzucił do sieci czteropłytowy zestaw "domowej roboty".
Wszystko ładnie, pięknie.  Brad nie tworzy gówna, większość piosenek jest conajmniej dobra/poprawna. Wśród jego utoworów są takie, które szczerze kładą na kolana. Sumując: ocena tych płyt sięga 5-7 (no może nie bierzmy pod uwagę Pitchforka). Trudno nie odnieść wrażenia, że gdyby Pan Cox spiął swoje wychudzone pośladki, poczekał chwilę, zrobił lepszą selekcję piosenek i wydał 2 płyty (a nie 2oo czy 1500), to byłby w czołówce podsumowań dekady. Zastanawialiśmy się z Pawłem, dlaczego tak się dzieje. Czy Bradford jest tak bezkrytyczny wobec swojej twórczości? Może zdaje sobie sprawę, że jego żywot prawdopodobnie nie będzie długi? Czy korzysta z chwilowej weny, żeby wyprodukować, ile się da? Boi się wypalenia? Dla mnie to bez znaczenia. Myślę, że dla niego też. Widać, że nie tworzy płyt dla ludzi, tylko dla siebie. Pracuje pod wpływem natchnienia. Jest strumień i bach - 5 kompozycji, a co! Uważam, że jest to w porządku. Nie mam mu tego za złe. Zawsze mogę sobie stworzyć składankę jego najlepszych piosenek, sama sobie ułożę ten "album doskonały".

Polecam "przyjaźń" z Bradfordem. Absolutnie fascynująca i ogromnie utalentowana postać. Można o nim pisać bez końca.
Weź w końcu na offa przyjedź, chudzielcu.

a to bonusik (moim zdaniem jeden z najlepszych filmików na YouTube. Cox + Coyne)







Marlene

11/26/2011

Ewan McGregor lover

Ewan w "Trainspotting" - klasyka ;>
Ewan w "Big Fish" Tima Burtona, o którym więcej poniżej
Ewan jako filmowy partner Jima Carreya w przesłodkim "I love you, Phillip Morris"
Ewan z Melanie Laurent w "Debiutantach"

11/21/2011

'the color is as black, grim and intense as the northern nights'

Parę słów o wracającym jak bumerang trendzie (choć dla niektórych jest to trend stały...) na noszenie czerni i tylko czerni. Przypomina o tym ostatni numer Wysokich obcasów (tam wersja bardzo żałobna, efekt mierny lub bardzo efekciarski, zwłaszcza w połączeniu z azjatycką urodą modelki...). Lubię to bardzo.

Wrzucę parę fotek z 2 kolekcji, które zaprzątają mi teraz głowę.

Pierwsza dość dziewczyńska. Nigdy tego nie robiłam, nadszedł czas na mój pierwszy raz - zachwycam się sukniami ślubnymi. A wszystko przez Verę Wang i jej czarne suknie ślubne (na jesień 2012).
Ta środkowa, no po prostu... brak mi słów.


Druga sprawa - ciuchy Anti Sweden, norweskiej marki odzieżowej. Fajna stylistyka, świetna sesja zdjęciowa, te zwierzęce i gotyckie motywy - pycha!

więcej ich ciuszków tu http://www.antidenim.no/index.phtml 




11/17/2011

WCZAS ODNALEZIONY: Hood - Cold House



    Nie jest ważne, czy to zima, czy to jesień, Hood towarzyszy Morfeuszowi w tuleniu do poduszki zakochanych, jak i tych myślących trzeźwiej. Z dzisiejszej perspektywy Cold House jawi się jako zastrzyk świeżej krwi dla popadającej w coraz większy marazm brytyjskiej muzyki około-niezależno-rockowej przełomu wieków, tudzież jako zwieńczenie wyczerpującej drogi poszukiwania własnego stylu.  
   Paradoskalnie, odcinając się od klasycznego post-rocka (okreslanego według definicji Simona Reynoldsa), przeważającego na poprzednim długogrającym wydawnictwie (całkiem ładnej, acz nudnawej The Cycle of Days and Seasons), wyspiarze zrywają łatkę epigonów i nagrywają pierwszą w swojej karierze płytę post-rockową sensu stricto, tak jak wspanialni poprzednicy, w rodzaju Bark Psychosis czy Disco Inferno, wykraczając poza format klasycznej piosenki. To na tym krążku łagodne arpeggia gitary, słowa wyszeptywane zrezygnowanym głosem, anemicznie kroczące bębny kontrastują z syntetyczną pulsacją, paranoicznie przecinanymi nawijkami, pojawiającymi się i znikającymi bez uprzedzenia. Pomijając zaskoczenie rapsodycznymi wystąpieniami ziomkow z wytwórni Anticon, zdumiewa fakt, iż zaimplementowanie elementów IDM przebiegło bezboleśnie - elektroniczne struktury uszlachetniają kompozycje i nie wpływają negatywnie na ich wewnętrzną spójność. Jakby tego było mało, przyjemność w obcowaniu z dźwiękową fakturą skutecznie dopełniają teksty - "To było takie smutne" - przywołując słowa pewnej kobiety.
   Fragmentami Cold House wybrzmiewa niczym postmodernistyczny mash-up, nierozstrzygalna batalia dwóch przeciwnych stylistyk, jednak ani przez chwilę nie traci przy tym powagi i nie unika wszechobecnej melancholii. Niczym zapomniany pamiętnik, w którym pomieszana chronologia wpisów, wielokrotne przekreślania i poprawki subtelnie dają nam do zrozumienia, że nie było dobrze, że mogło być lepiej. Zapomniany, nadal aktualny pamiętnik.

paweł



Lato jesienią

Skąd wziąć lato jesienią?

Wystarczy pojawić się w sobotę w godzinach wieczornych w katowickiej Hipnozie. Będzie tam taki śmieszny pan. Będziemy też my. Będzie fajna muzyka i dobra zabawa. Podrygi, frygi, drygi. Grzane wino z malinami i kobiety wymalowane złotem.

El guincho to po hiszpańsku rybołów.

Mam duże oczekiwania dotyczące tego koncertu. Obym nie została zawiedziona!

Vive l'Ars Cameralis!

UWAGA! SŁUCHANIE GROZI ZAPĘTLENIEM!

11/14/2011

Jesień bez melancholii - propozycje filmów No2

Słowo się rzekło, kobyłka u płotu.


Postanowiłam pokazać, że jesień nie musi być wyłącznie melancholia płynąca. Refleksja i smuteczek są potrzebne. Nawet bardzo. Ale po każdym spadku nastroju, przychodzi w końcu równowaga, jest lepiej. Cytując Wayne'a Coyne'a: 


"You realize the sun doesn't go down
It's just an illusion caused by the world spinning round"


Także ten, tego... Przeczekajmy ciemny miesiąc, oglądajmy filmy, z których wylewają się ciepłe emocje... Lista + linki do miejsc, gdzie można je obejrzeć online poniżej. Enjoy!



11/13/2011

Jesień z melancholią: propozycje filmów (no 1)


Początek listopada jeszcze nigdy nie był tak smutny i jednocześnie piękny (w czysto wizualnym ujęciu).
Po długiej i trudnej przerwie powracam z 3 częścią jesiennego cyklu.  Postanowiłam odejść na chwilę od muzyki i skupić się na filmie. Dzisiaj zaproponuję 2 dzieła, które wywarły na mnie spore wrażenie, zatrzęsły gruntem pod stopami. 
Jeden z nich przedstawia człowieka, który robi wszystko, by stać się kimś innym. Bohater drugiego filmu zostawia wszystko, by być sobą.  Cholernie smutne to wszystko.

1.    „Być jak John Malkovich” – majstersztyk duetu Jonze - Kaufman (zachwycaliśmy się nim tutaj)
KOMEDIA?!
Historia człowieka, który tak bardzo chce podobać się innym i podnieść samoocenę, że zatraca siebie. W swoim śmiesznym pragnieniu bycia kimś „fajniejszym” rujnuje wszystko, co posiadał. Jak zdesperowanym i nieszczęśliwym trzeba być, żeby zrezygnować z siebie samego?
Chyba każdy przynajmniej raz w życiu pomyślał: „Chciałbym być nim/nią, chociaż na chwilkę”. Co może się wydarzyć, gdy taka myśl wyjdzie poza sferę marzeń? Ten film doskonale to obrazuje.
I co, śmieszne? Nie wydaje mi się. To nie jest komedia (ani czarna, ani inna). To czysta tragedia. Co z tego, że okraszona takim ogromem absurdu? Ach, nie chcę się wkręcać znów w wysławianie Charliego Kaufmana. Dobra, tylko jedno słówko: GENIUSZ.




Dlaczego ten film niebezpieczne zahacza o 10/10?
- Charlie Kaufman (i wszystko jasne)
- Spike Jonze (tu też)
- konstrukcja postaci: charakter, zachowanie, wygląd, och! (czy ja znowu wracam do Kaufmana?)
- dawka absurdu, która w sumie powinna być zakazana (Kauf…)
- bardzo dobra muzyka
- John Malkovich (nie muszę nim być, ale chciałabym chociaż na chwile mówić jego głosem)
- John Cusack (czasem zagra w jakimś gówienku, ale ma na koncie dużo dobrych ról)
- Cameron Diaz w zupełnie innym wydaniu
- dotyka kwestii, których nie rozkminia się zbyt często, zmusza do przemyśleń (długich i intensywnych)



2. "Wielki błękit"  Luca Bessona         ...bo chyba nie tylko "dzieci kochają delfiny"
   Historia piękna i smutna, momentami frustrująca.  Sama nie wiem, co sądzić o głównym bohaterze. Z jednej strony go podziwiam - był wolny, nie oszukiwał się, żył według swoich zasad. Dlaczego mnie irytował? Zupełnie nieprzytomny, nieprzystosowany, momentami drewniany. Tak bardzo pochłonięty „błękitem”, że życie ziemskie stało się niepotrzebnym dodatkiem  -  „Co z tego, że mam dziewczynę, której spłodziłem dziecko?”.  Jako kobieta byłam na niego wściekła.
Drugi bohater – Enzo (wspaniała rola Jeana Reno!) - jest równie zakochany w podwodnym świecie. Do tego chce być najlepszym nurkiem – nawet za cenę zdrowia, życia. Zapatrzony  w siebie, arogancki, inteligentny, ekstrawertyczny. Wydaje się być przeciwieństwem swojego młodszego kolegi po fachu.




 10/10
Relacja Jacques-Enzo to moim zdaniem najlepszy motyw w filmie. Na wyróżnienie zasługują także: muzyka (nadaje świetny klimat, szczególnie w „podwodnych” momentach) i piękne ujęcia.
Bardzo „refleksjogenny” obraz. Każdy z nas gdzieś, w coś ucieka. Muzyka? Film? Gry? Sport? Alkohol? Zakupy? Może nie jest  to  tak spektakularne, jak nurkowanie w ciemnej głębi  oceanu…


Marlene

11/06/2011

Wojaczek

Dopadł nas listopad. Zagonił w ślepą uliczkę. Daliśmy się mu omamić. Zagłuszeni jego białym szumem trwamy w stagnacji.


Przyszedł czas na Wojaczka. Zaczęło się w liceum - pierwsze otarcie się o poetę z Mikołowa. Poczułam, że "zbójeckie księgi", to nie tylko idea, ale byt realny. Lęk przed wejściem doń - uzasadniony. Podejście drugie - właśnie teraz...

10/22/2011

Jesień z melancholią: propozycje płyt (no 2)

Podobno włączył mi się jesienny spleen. Wspaniale słyszeć takie rzeczy!
Kontynuuję mój cykl, pomimo subtelnych napomnień ze strony Miszki.
Na ostatnich zajęciach dowiedzieliśmy się, że w kwestionariuszu badającym osobowość artyści uzyskują wysoki wynik na skali psychotyczności (na równi z psychopatami i przestępcami). Pomyślałam o moich ulubionych twórcach, a szczególnie o tych, którzy „nie dali rady”. Postanowiłam, że zagoszczą w dzisiejszym odcinku jesiennego cyklu.
Wybrałam 2 osoby, które odebrały sobie życie. Własnymi rękoma (bo nie przez złoty strzał czy zapicie się). <motyw z "Psychozy">

1.    „Unknown Pleasures” Joy Division

Kilka lat temu zabierałam się do tej płyty „jak pies do jeża”, no kłuło cholernie. Na początku przytłoczyła mnie ta mroczna atmosfera. Przypomniało mi się moje gimnazjalne spotkanie z Burzum.
Kolejne przesłuchania, czytanie tekstów, wnikanie w biografię Curtisa - pozwalają lepiej zrozumieć i oswoić. Niepokój pozostaje. Nie potrafię odizolować muzyki od Iana Curtisa. Widzę jego bladą nieprzytomną twarz, obłęd i ogromny smutek w spojrzeniu, ruchy ryby wyrzuconej z wody, w końcu samobójczą śmierć. To nie była kreacja, Curtis nie żartował. No chyba że był fanem czarnego humoru...



Miałam zachęcić, a nie straszyć. Wracam do płyty. 10 dobrych piosenek, zupełnie innych od dzisiejszego "grania". Trudna w odbiorze, ale opłaca się wysilić. Sporo osób nie słucha Joy Division, bo "nie są masochistami" albo "boją się, że wyskoczą przez okno". Głupie gadanie.


i to wszystko bez narkotyków. No chyba że leki na epilepsję tak działają.



2.    "XO" Elliott Smith

        Teraz zwrot o 180 stopni. Przyznam się na początku, że to jedna z moich ulubionych płyt.  Jest cudowna. Przyjemna dla ucha, bardzo melodyjna, a przy tym niezwykle liryczna (nie w tani sposób). Piosenki nie przypominają łkania typu "boziuu, ależ ja jestem nieszczęśliwy, pomóż mi".  Czuć za to zagubienie, nieprzystosowanie do świata, rozczarowanie. Bardzo dobre teksty. Głos Elliotta - wisienka na torcie. Bez ozdobników, popisów. Czujesz bliskość, o której wspominałam już w notce o J.Lekmanie.




 W odróżnieniu  od Joy Divison, podczas obcowania ze Smithem czuję się bezpiecznie. To taki przyjazny smutek, skłaniający do refleksji. Bez strachu. Przeraża jedynie fakt, że  ten świetny facet zrobił sobie coś tak okropnego.




10/17/2011

sound is deep in the dark...

Nie ma innej bardziej pociągającej mnie subkultury niż ta związana z gothic rockiem. Aura tajemniczość, poczucie niesamowitości. Połączenie czystych punkowych emocji z przepiękną stylistyką, smutnawą molową tonacją. Nic dziwnego, że to wszystko zrodziło się w Szekspirowskiej Anglii... Podczas pisania tej notki wpadłam na tą stronkę, polecam poczytać w wolnej chwili.

Tak dużo dobrej muzyki wyszło z tego nurtu! Velvet Underground, David Bowie, Joy Division, to ci najpopularniejsi. Cały new romantic, new wave, (dark wave!), avant-garde... Inspiracje filmowe? Wszystko, co zrodziło się z Burtona, żukosoczki i inne. Wywiad z wampirem. Nosferatu. Dracula. Batman! Mechaniczna pomarańcza. Horrory, strachy, strzygi. Wszystko... Literaturowe? Poezja? Baudelaire! Proza? Gaiman. Edgard Allan Poe. Dostojewski. Orwell...

Siouxsie and the banshees

absolutnie obowiązkowa płyta - 'Juju'. Jest absolutnie perfekcyjna - każdy kawałek pasuje do całości. Byłoby wspaniale, gdybym mogła być na gigu 'Siouxsie and the Banshees play 'Juju'. Marzenie.





The Cure

kolejne z marzeń - marzenie małe - zaliczyć jakąś Cure'otekę! marzenie wielkie - zobaczyć ich na żywo! usłyszeć! Pogibać się! Ach... a tu moje ulubione pieśniczki The Cure:




Jestem odurzona tym klimatem. Temat zbyt głęboki, by dotknąć wszystkiego, o wszystkim powiedzieć. Zresztą... Nie o wszystkim da się napisać. Trzeba to czuć. I nie zgodzę się z tym, że pewne rzeczy można pojąć i percepować odpowiednio wyłącznie jeśli jest się pesymistą. Nie. Moim zdaniem, to dusza wrażliwca odgrywa tu rolę, nie życiowy optymizm czy pesymizm. Można doceniać  każdy dzień swojego życia i czerpać z niego garściami, a jednocześnie czuć ucisk w sercu słuchając Current 93 i ronić łzy nad Les Fleurs du mal...

10/15/2011

Jesień z melancholią: propozycje płyt (no 1)

Uwielbiam jesień.
Na zajęciach wbijano nam ostatnio do głów, że pesymizm jest niezdrowy. Prawdopodobnie umrę na zawał serca lub nowotwór, moja odporność na infekcje jest niższa, nie zdobędę pracy i nigdy nie zaznam prawdziwego szczęścia (zdefiniowanego przez optymistów, oczywiście).  Mam to w dupie.
Taki Martin Seligman czy inny przemądrzalec nigdy nie doznają w pełni niektórych płyt, nie poczują całym sobą tekstów Morrisseya, Elliotta Smitha, Stephina Merritta czy Iana Curtisa (ta lista może być bardzo długa).
Jeżeli nosisz w sobie prawdziwą melancholię i nie próbujesz jej zwalczać, a nawet kochasz ją rozdrapywać - te propozycje są dla Ciebie.

1. "Sixty Nine Love Songs - disc one" The Magnetic Fields


Piosenki o miłości w słodkogorzkim wydaniu. Z jednej strony tęsknota i żal, rozstania. Z drugiej: totalna ironia, wyśmiewanie romantyzmu. To wszystko okraszone 3 skrajnie różnymi głosami (w tym głos Stephina Merritta, niższego nie slyszeliście). Całość jest imponująca.
Nie chcę pisać zbyt wiele. Te płytę trzeba oswoić w samotności.

Tu mała próbka. Najlepszy tekst "porozstaniowy", jaki znam. Jedna z moich ulubionych pieśni w ogóle.




Coś dla pesymistów.



a tu: komiksowa wariacja na temat piosenki "A chicken with its head cut off"




2.  "Down Colorful Hill" Red House Painters






Wspaniałość tej płyty jest wprost proporcjonalna do ilości wylanych przy niej łez (Przeze mnie, oczywiście. Bywało ich naprawdę dużo) . Nie napiszę nic więcej.






c.d.n.

Marlene

10/03/2011

Haśka

Tak to już jest, kiedy jesteś kobietą. Tak to już jest, kiedy jesteś człowiekiem. Naszymi ciałami i umysłami kierują popędy i hormony. Całe nasze życie - biologia i chemia; nic ponad to.

W końcu przychodzi ten dzień, gdy sięgasz na półkę po tomik Poświatowskiej. Przekładasz kolejne strony, oczy  rozwierają się i łzy płyną po policzkach. Nim się spostrzeżesz minie godzina.

Kurczę, nie wiem czy tylko ja tak mam, czy to taki syndrom młodej kobiety. Dziwnie blisko mi do Haśki. Przebywając z nią odczuwam potrzebę poznania jej osobiście. Myślę sobie "Jaka ona podobna do mnie..! Ja też tak mam! Chciałabym się z nią przyjaźnić...". To wszystko być może brzmi dość banalnie. I dość mi siebie żal, kiedy piszę takie durnawe notki.

Moje ulubione zdjęcie Haliny.















 Chyba mam słabość do takich babek.

 

I w moim uwielbieniu drzew... Trwam.

Halina Poświatowska*** (dlaczego nie drzewem)
dlaczego nie drzewem
drzewo o krwiobiegu złotym
tak samo pnie się wzwyż
zachłannie rośnie
dojrzewa
w skupieniu
w nagrzane słońcem południe
rodzi
jesienią
odrzuca pamięć lata
porywczym rękom wiatru
oddając liści sierść
ekshibicjonizm drzewa
i doskonała pod mym łokciem
kiedy piszę - śmierć


Miszka

10/02/2011

"A real hero" - po obejrzeniu "Drive" słów kilka.






 Nie lubię pisać "recenzji" zaraz po obejrzeniu filmu. Zdaję sobie sprawę, że wtedy moimi myślami żonglują emocje. Cóż, mam kaprys i napiszę, a co.
Przed wczorajszą wycieczką do kina nie miałam kompletnie żadnego nastawienia. Jak zwykle nie czytałam o filmie, broniłam się przed zobaczeniem trailera. Wiedziałam tylko, że "gościu będzie jeździł samochodem". Tylko czemu "Drive" określano jako film akcji?
Pierwsze minuty to wyjaśniają. Jest napad, jest pościg, jest skok adrenaliny. Od początku jednak widać, że "coś tu nie gra". Główny bohater prawie nic nie mówi, ma maślane spojrzenie i żadnych emocji na twarzy. Jednocześnie jedzie 200 km/h autostradą pod prąd, nad jego samochodem krąży  helikopter policji.
Driver jest chłopakiem do wynajęcia (ale tylko na 5 minut! Cóż za piękna kwestia!). Pracuje w warsztacie Shannona (ej, to tata Malcolma!), dorywczo jest kaskaderem na planie filmowym, czasem bierze udział w napadach, a tak w ogóle, to chciałby zostać kierowcą wyścigowym. Dziwnie to brzmi, nie? O dziwo, wszystko tu pasuje.
Film romantyczny?
Później poznajemy go z zupełnie innej strony. W jego życiu pojawia się Irene (żadnych słów, spojrzenia mówią więcej) i jej syn Benicio. Jest pięknie - spotkania, przejażdżki, opieka nad Beniciem, delikatny dotyk. Wszystko bez jakichkolwiek wyznań, aktów miłosnych. Moja kobieca natura skakała we mnie z radości, ale za chwilę pomyślałam: "Driver nie jest takim miśkiem, coś się wydarzy".
Z więzienia wychodzi Standard (latino-złodziejaszek z silnym postanowieniem poprawy)- mąż Irene. Cios? Oczywiście przyjęty na zimno. Nasz bohater skręca części samochodu w zaciszu swojego mieszkania.  Późniejsze wydarzenia przewracają wszystko do góry nogami. (Chyba wpędziłam się w streszczanie fabuły, niestety). Zrobię przerwę, nie będę zdradzać wszystkiego, bo pewnie jeszcze nie wszyscy zobaczyliście film.
Motyw poświęcenia chyba jest jednym z moich ulubionych... a może na ten temat po prostu powstają dobre filmy? (Wróciłabym teraz chętnie do "Przełamując fale". Towarzyszyły mi jednak dosyć ambiwalentne odczucia. Jakaś część mnie, chciała powiedzieć "Chłopie, opanuj się, zabieraj kasę i uciekajcie", Driver mnie w pewnym sensie wkurzał. Może to ta męska duma? Zawziętość? Z drugiej strony byłam pełna podziwu, wzruszona. Wiedziałam, jak to wszystko się skończy. Cholera, prawdziwy bohater.
OCENA: 8.5/10
za co?
- wspaniały klimat. (nawet przypomniało mi się, jak parę lat temu grałam zawzięcie w GTA)
- świetna gra aktorska. Jestem w szoku...można grać nawet samymi gałkami ocznymi;)
- kreacja bohaterów (och, uwielbiam zagadki psychologiczne), sam ich dobór - palce lizać!
- mam ochotę przybić piątkę kostiumografowi.       no i ta kurtka!
- budowanie napięcia w przemyślany sposób
- absolutnie genialna ścieżka dźwiękowa!
- scena w windzie - jedna z lepszych jakie widziałam w tym roku
- nie nudziłam się nawet przez sekundę (jestem chyba jednak odosobniona  w tej opinii, ludzie z filmweba oczywiście się wynudzili...)
-otwarte zakończenie
Nie jestem w stanie wymienić żadnej wady tego filmu! Może jak emocje opadną?
deser:

Marlene

edit: emocje opadły, film został "przetrawiony". Zatem zmiana oceny: z 9.2 na 8.5 - (film nie stracił w moich oczach. Uważam, że jest bardzo dobrym dziełem. Opadł jednak entuzjazm i pewien czar, który przy niektórych filmach utrzymywał się nieco dłużej. Ocena nie ulegnie już zmianie! Ech, być kobietą...:)

9/28/2011

"Podrywam ją na głos na wosku, nasz los na włosku wisi..."



Prawdopodobnie najbardziej rozsądny człowiek piszący obecnie na Allmusic, Andy Kellman, skompilował jakiś czas temu na swoim blogu listę ulubionych singli r&b (i krain przyległych) lat osiemdziesiątych. Lista imponuje, ale słuchacza nie zaznajomionego dobrze z tematem może przytłoczyć nadmiarem podobnie brzmiących piosenek, dlatego postanowiłem pomóc - wybrałem utwory stosunkowo reprezentatywne dla całości, a przy tym łatwe w odbiorze, rozpoznawalne i znakomite. Odważnych zachęcam do eksploracji.

Scritti Politti: Perfect Way
Szczególny przypadek, bo to angielskie białasy po metamorfozie Jolanty Kwaśniewskiej i Gok Wana, odrzucające pstrokaty post-punk na rzecz zawsze-modnej popowej elegancji. Aksamit w głosie Gartside'a z początku nie spotkał się z aprobatą Trinny (malkontentki w gorsecie). Czy słusznie, przekonamy się w kolejnych odcinkach - zdradza naszemu reporterowi Dawid Woliński, zdeklarowany przeciwnik nieanalitycznej ekstrawagancji Jacquesa Derridy.

Cherrele feat. Alexander O'Neal: Saturday Love
Ostatnio uroczo przepisane przez Chaza Bundicka,. Cudny, idealnie dopełniający się duet. Lepsze od Prince'a z Apollonią i Roberta z piątkiem. Jeżeli dziś sobota, to jesteśmy zakochani!

Prince: Raspberry Beret
Możecie pomyśleć, że to tylko smyczki. Otóż nie, nie całkiem. Zresztą, za sam pomysł z malinowym beretem, który można kupić w szmatexie, przybijam piątkę.

Michael Jackson: Off The Wall 
Singiel z kryminalnie niedocenianego debiutu/najlepszej płyty Jacko. Feeling, lekkość, obcasy stukające o parkiet. Ja nastukany na prawo się patrzę. Pełen luz było widać na twarzy, widocznie już zdążył przysmażyć.

Al. B. Sure: Nite And Day
Ślicznie zmultiplikowane wokalnie, zanurzone w mroku wyznanie miłości dekadencko zadziornego 20-latka (z jedną brwią). I can tell you how I feel about you night and day? I'll love you more in the rain or shine/And makin' love in the rain is fine?

Diana Ross: Upside Down 
Wszyscy znają, ale nikt nie wie, że to Diana Ross, ta? Piekielny timing instrumentalistów, wtopienie w czas jest wszystkim, ale niektórzy wiedzą o tym lepiej. Wielbiciele matematycznego r&b znajdą coś dla siebie.

Loose Ends: Hangin On A String 
Rozmarzony, ale twardo stąpający po ziemi, ale zwalający z nóg (bas postury Godzilli wkracza na scenę na wysokości 3:29, kto by się spodziewał?). Ludzie powiadają, że dobry podkład do zabijania w GTA 4.

Slave: Just A Touch
Ten groove, hej, kochani, wygibasy basu, a to jedynie dotyk miłości. To bas, nie żadne motylki.

Lisa Lisa & Cult Jam: I Wonder If I Take You Home
Zdehumanizowany podkład - antycypacja minimalistycznego popu przełomu wieków, Madonna w piekle czy osobna historia muzyki popularnej?

The Isley Brothers: Between The Sheets
Warto zauważyć, że ta dziesiątkowa pościelówa posłużyła za podkład jednemu z najlepszych emce w historii - piękna egzemplifikacja kontinuum czasomuzycznego. Jedynym limitem seksu jest niebo. Jak sobie pościelisz, tak się wykochasz. Biggie nie taki znów mały.

Zapp & Roger: More Bounce To The Ounce
Tak, Dam-Funk nie wyruszył znikąd - szlaki w electrofunkowych eskapadach udanie przecierali inni. Innymi slowy: więcej baunsu, mniej lansu, panie i panowie, a życie będzie piękniejsze.

New Edition: If It Isn't Love
Prezent przypominający wczesne Depeche Mode z Timberlake'em zamiast Gore'a/Gahana, opakowany młodzieńczą energią The Jackson 5, a że trudno to sobie wyobrazić - proszę, wszystkiego najlepszego. Teledysk jest genialny, więc tym bardziej polecam.



Paweł

9/27/2011

Oh, you're so silent Jens...

Czyli 6 dowodów na to, że muzyczna przyjaźń z Jensem jest tym, czego potrzebujesz.

1. Jest jednym z najlepszych tekściarzy. Bez patosu i "wyszukanych" fraz opowiada o rzeczach tak cholernie bliskich. Przynajmniej dla mnie. Ma w sobie ten smutek, który kocham, a jednocześnie zarzuca wersami, które wydają się być wyjęte z dobrego kabaretu. O dziwo, wszystko do siebie pasuje. Najbardziej rozbrajające są jednak jego teksty narracyjne (polecam Maple Leaves, Postcard to Nina, Black Cab).

2. Przyjemna barwa głosu. Nie spodziewajcie się jednak popisów wokalnych... posłuchacie, zrozumiecie:)

3. Ujemny wręcz współczynnik lansu. Jens raczej nie przypomina Chrisa Martina, czy Paula Banksa... nastolatki mogą być zawiedzione.

Tak, Jens. Ja też mam gorączkę.


4. Poczucie humoru, urok i dystans do siebie (i swoich nieUMIEJĘTNOŚCI..)



5. Melodyjność. (dla mnie to zaleta!)

6. Wykorzystywanie wielu ciekawych sampli.



mogłabym jeszcze dopisać parę punktów, ale po co?
Szczerze polecam muzykę Jensa Lekmana, jak i samą jego postać. Słuchając utworów Davida Bowiego czy Prince'a nie czuję takiej "bliskości". Z Jensem jest inaczej. Mam wrażenie, że mijam się z nim każdego dnia, że jeździ tym samym tramwajem.

PS. Polecam składankę "Oh, you're so silent Jens". Płyta lekko "nieskładankowa", przemyślana, wszystko jest na swoim miejscu, a jednocześnie tak różnorodne.

Marlene

9/22/2011

"Rose is a rose is a rose is a rose."

Zainspirowana najnowszym filmem Allena wzięłam się w końcu za biografię Gertrudy Stein. Tak się złożyło, że posiadałam ją na swojej półce już od dłuższego czasu. Znalazła się tam, kiedy tylko dowiedziałam się o tej niezwykłej kobiecie dzięki książce Beaty Pawlikowskiej ("W dżungli życia"). Poczułam pociąg i czuję go nadal. To jedna z tych osób, które inspirują. Gdziekolwiek nie spojrzysz, widzisz - ciekawe życie. Życie bogate artystycznie, wyzwolenie z kajdan oczekiwań społecznych, bycie w zgodzie z sobą. Silna osobowość! Pewność siebie! 
Polecam biografię Stein spisaną przez Mirę Michałowską. Zawarte są tam kąski dzieł Gertrudy. Przełożone (karkołomnie) i w oryginale. Ciekawy jest jej sposób myślenia o literaturze (ówczesnej). Kubizm literatury. Zakochana w kubizmie ukochała Picassa. On ukochał Gertrudę. Fajna relacja. Tych fajnych relacji było niezwykle wiele! (Kinomaniacy wiedzą, o czym mówię - Allen pokazuje to w "O północy w Paryżu") Czyż nie fajne jest takie życie..? W otoczeniu artystów? Pisząc nocami? Życie z ukochaną osobą? W Paryżu lat 20.? Bycie podziwianą? Bycie wyrocznią dla 'modnych' artystów? Ścierać się z Hemingwayem? Pozować Picassowi?

9/18/2011

Sean Penn lover

Zdradzę Wam jeden z moich sekretów. Podkochuję się w Seanie Pennie. Do moich pasji należy oglądanie filmów z nim tylko po to, by sprawdzić, czy w którymś z nich uśmiecha się tak uroczo, jak w "Obywatelu Milku".
Och, Harvey...

Niestety, na uśmiech bardzo rzadko się zdobywa. 
Bardzo lubię te filmy, w których Sean nie jest nikczemny albo przynajmniej jest przyjazny w swoim byciu złym człowiekiem. Lubię takiej, jak obejrzany wczoraj "Słodki drań" jest w pewnym sensie inny od innych filmów Woody'ego Allena. Może dlatego, że nie odbija się po nim Allenem? Może dlatego, że brak w nim tych cynicznych, kpiarskich żarcików? Jednocześnie niezwykle zabawny, dobrze przy nim odpoczęłam.

No i ciutkę taki trainspotting, hm?




A moje ulubione kąski to:
'Tree of Life'


Mistrzowskie '21 grams'


Miszka

'Przełamując fale" (nie mylić z "Pokonamy fale")

Obawiam się, że nieprędko odczepię się od Larsa von Triera. Jak to zrobić? Najpierw taki cwaniak oczaruje Cię emocjami, wspaniałymi efektami i ujęciami. Kiedy pomyślisz, że jest efekciarzem, w ręce wpadnie Ci film "Przełamując fale"...(realizacja w duchu Dogma 95 <klik>). Ja tam za Dogmą nie przepadam, o czym już pisałam w notce o 'Melancholii'. Jednak bez wątpienia, nadaje ona filmom niecodziennego wyrazu a(U)rtystycznego.Tu warto przeczytać wywiad z LarsemWitki opadają, poważnie.
Nie znoszę streszczania fabuły. Znów posyłam Was na filmweba.

Bess


Postać-symbol. Mieszanka Chrystusa i Marii Magdaleny. W oczach ma naiwność i miłość, z nutką szaleństwa. Już po pierwszym spotkaniu z Bess orientujesz się, że „coś jest z nią nie tak”. Po chwili wsiąkasz w jej świat i zakochujesz się. Obce mi jest zakochanie się w jej postaci. Rodzi się we mnie raczej (to cholerne!) współodczuwanie i głęboka troska, świadomość, jak ciężko być nadwrażliwym człowiekiem w tym świecie i w społeczności, w której Bess żyje.  Chcesz jej pomóc, biec na ratunek. Dokładnie tak. Jednocześnie nie możesz patrzeć na jej głupotę i autodestrukcję. Von Trier chyba lubi doprowadzać widza do konfliktu wewnętrznego.
    Jej postać można rozpatrywać na 2 poziomach. Jak wszystko...Ten płytki (stosowali go mieszkańcy miasta) doprowadza do kilku wniosków: Bess jest wariatką, Bess jest dziwką, Bess jest grzesznicą. Najlepiej by było ją spalić na stosie, albo "zlitować" się i zamknąć w szpitalu psychiatrycznym.
Tylko kilka osób (Jan, Dodo, matka – pół na pół, dodałabym tu jeszcze dr Richardsona) patrzą głębiej (mam nadzieję, że Wy też). Bess jest absolutnie wyjątkowa. ! Każda z tych osób próbuje ją chronić na swój sposób. Dodo udziela jej wsparcia, daje dobre rady, broni Bessie przed bezdusznymi mieszkańcami. Matka nie jest już tak wyrozumiała. Kocha córkę, ale wstydzi się za nią…bo co powiedzą sąsiedzi, ksiądz, rada starszych? Znajduję w sobie dużo zrozumienia dla tej matki... Myślę, że ciekawym byłby ten film opowiadający tą historię, ale właśnie od strony matki... Jan „dba” o swoją żonę zupełnie inaczej. Dla niego Bess jest ukochaną kobietą, której nie trzeba zmieniać ani izolować. Nie no, na Jana muszę poświęcić odrębny akapit.

Dlaczego Bess powoli umiera dla tego „obleśnego dziada”? Dlaczego nie zostawi go i nie ratuje siebie? Takie pytania nasuwają się gdy patrzysz, jak ta wrażliwa dusza oddaje się beznamiętnie innym mężczyznom. Swoją drogą…czy nie mogliby oni być odrobinę mniej odrażający?;) nie, bo Lars, to Lars. Dopiero po śmierci Bess uświadamiasz sobie, kto tak naprawdę zawinił. (Zawinił? Niepotrzebna ocena. Taka kolej rzeczy, tak to właśnie musiało być.) To była miłość. Piękna miłość. Porównywanie Bessie do Chrystusa jest bardzo wyraźne. Przepełniona miłością i nakazem Bożym, kroczy swą drogą krzyżową. Opluwana, kamienowana!,wytykana palcami…ba, nawet biczowana! Oddała swoje życie i „zbawiła” Jana”
 
Jan

Człowiek obcy mieszkańcom, istny szatan z odległego świata. Od samego początku reżyser każe nam lubić tę postać coraz mniej i mniej, aż w końcu zapałamy do Jana obrzydzeniem. Osobiście, nie miałam takiego odczucia. Raczej przyglądałam się jego postaci z ciekawością. Nie widziałam w jego zachowaniu na początku filmu niczego, co byłoby złe czy okrutne w stosunku do Bess czy innych... Co działo się później... Tak, to było złe. Evil in his head. Ja poddałam się grze von triera, jak dziecko. Dopiero w momencie podpisywania dokumentu, na mocy którego Bess miała trafić do szpitala psychiatrycznego i już nigdy nie zobaczyć męża, oświeciło mnie. Jan nie jest zły! 
  Życie tej pary przed wypadkiem było sielankowe. Tańce, seks, poznawanie się wzajemnie. Wypadek przekreślił wszystko (wg Jana). Dla niego, to był wyrok. Czemu się nie dziwimy. Wykreowany na egoistyczną świnię bohater, tak naprawdę chce ratować Bess. Przepiękne. Tym ratunkiem ma być jego śmierć. Kiedy odmowa leczenia, a nawet próba samobójcza nie przynoszą skutku, Jan postanawia „umrzeć” w inny sposób. Robi wszystko, żeby Bess go znienawidziła i uciekła od niego. Przepiękne. Kolejnym krokiem miało być zamknięcie żony w szpitalu. Jak pokazuje nam akcja filmu i te działania są jałowe. Dlaczego? Jan ratuje Bess, a ona jego. On robi wszystko, by umrzeć, ona, by żył. Przepiękne. Miłość?



Niech ktoś obejrzy ten film i zachwyci się ze mną! Wczoraj rozmawialiśmy o nim z Pawłem, przez dobrą godzinę. Tutaj wszystko jest doskonałe. Muzyka, podział na rozdziały (i te kawałki muzyczne otwierające każdy z rozdziałów! Miód!), ujęcia z ręki pozbawione efekciarstwa. Jest tylko piękna i smutna historia i misterna sieć działań bohaterów. Mówię z całą odpowiedzialnością – „Przełamując fale” to najlepszy z filmów, jakie widziałam do tej pory. U mnie też w czołówce. Uderzający. Rzucił mną o ścianę. Takich filmów prawie się nie robi. Taki szczery, prosty, niecodzienny... Bardzo mnie zadziwił. Zasmucił też. Trochę. Mogłabym o nim pisać bez końca!
Wczoraj dyskutowaliśmy długo o samym reżyserze i o zarzutach kierowanych w jego stronę (obalaliśmy je pięknie). Na szczęście mamy dokładnie takie samo zdanie. Gdyby jednak ktoś chciał się kłócić, jestem chętna. Może Paweł jeszcze coś napisze? Czuję, że nie wyczerpałam tematu, chyba się nie da. Zapomniałam wspomnieć o absolutnie wyśmienitej grze aktorów. Emily Watson powinna była dostać tego głupiego Oskara!


Ocena 100/10

Marlene
Miszka 
PS w podobnym duchu jest nakręcony kolejny film von Triera "Idioci", daje fajne przemyślenia, świeże dość, polecam!

9/13/2011

Magia życia w "Hawaje, Oslo"

Wpadł mi dziś w oko norweski dramat - "Hawaje, Oslo".


Bardzo lubię filmy jak ten, to znaczy takie, gdzie kilka wątków, kilka historii splata się w jedną. Taki prosty motyw scalający film, dający poczucie spójności. Kino skandynawskie nie jest zbyt popularne w naszym kraju, tym bardziej zachęcam do zapoznania się z tą produkcją. Warto. Jest trochę magiczny, trochę niby-nierzeczywisty, ale... Ale czasem chce się wierzyć, w to co nienamacalne...




Ciekawostką były "polskie akcenty". Pogrzebałam info o nich w sieci, znalazłam to:


"Oglądałam ten film podczas WFF, po projekcji było spotkanie z reżyserem więc oczywiście nie mogło nie paść pytanie o "polskie motywy". Niedaleko reżysera mieszkała polska rodzina stąd znajomość kilku "zwrotów". Poza tym wspominał że ich lubił i postanowił wykorzystać polskie pochodzenie dwójki bohaterów w filmie."

9/11/2011

"On anti-depressants like they were candy" - ciąg dalszy

Parę miesięcy temu temu pisałam o sprawie J.Galliano <klik> ... czy ktoś jeszcze pamięta o upadłym projektancie z wąsikiem? Do rzeczy: koniec procesu, wyrok ogłoszono! Paryski sąd zadecydował - grzywna o wysokości 6 tysięcy euro (w zawieszeniu) oraz po 1 euro (pewnie płaczą ze szczęścia...) dla pokrzywdzonych oraz kilku organizacji antyrasistowskich. Czy tylko ja wyczuwam nutkę groteski? Po co było to całe zamieszanie?
  Galliano gdzieś się zaszył, podobno na terapii odwykowej. W internecie wybuchają kolejne dyskusje - czy projektant jest skończony? Czy się podniesie? Czy Dior przyjmie go ponownie? Co do ostatniego - nie liczyłabym na to. Podupadający dom mody po fatalnej kolekcji hc 2011 szuka nowego dyrektora kreatywnego. Plotki i ploteczki głoszą, że zostanie nim Marc Jacobs.

A tu mała demonstracja, co Dior stracił zwalniając Galliano (znajdź 5 różnic)

Dior z Galliano:


Dior bez Galliano:


Marlene

9/07/2011

Speciesism

tłumaczenie powyższego słowa na język polski przychodzi mi z trudem. Gatunkowizm?

Odnosi się ono bezpośrednio do filmu, który miałam okazję dziś obejrzeć. Mowa o 'Earthlings' ("Mieszkańcy Ziemi"), filmie, który przemawia do rozsądku. Jeśli masz wątpliwości co do spraw takich jak noszenie futer, rodeo, corrida, wiwisekcja, polowania, wielorybnictwo czy jedzenie mięsa - poświęć trochę czas, kliknij i obejrzyj. Pada tam wiele mądrych słów, o których zasadność możemy się spierać... ale po co?



8/29/2011

Lamb - Festiwal Nowa Muzyka 2011

Co za uroczysko!


Koncert Lamb na tegorocznym Festiwalu Nowa Muzyka mógł być lepszy. Mógł się odbyć w miejscu, gdzie klimatyzacja ochłodziłaby powietrze. Tyle w sprawie zażaleń.

Jeśli się nie mylę... Był to najpiękniejszy koncert tego roku. Setlista absolutnie zachwyciła. Z występu wyniosłam absolutnie wszystko, co chciałam. Był bezlik uniesień, radości, głębokiego wzruszenia, rozmarzenia, bólu od Lou... Była energia Andy'ego, tak zaskakująca. Był dziki szał. Było szczęście bez opamiętania...

Na chwilę oniemiałam. Jestem ciekawa, co ten Festiwal przyniesie za rok...


Polecam nową płytę Lamb - 5.


O Allenie, czyli "Let's Do It, Let's Fall In Love"


O północy w Paryżu

Ładny film o takich jak ja, o tęskniących za przeszłością. Dużo przyjemnej muzyczki, widoczków, ładnych ludzi. Inspiruje do czytania zaległych lektur o Gertrudzie Stein i "Śniadania u Tiffany'ego". Do przesłuchania Cole'a Portera. Do zachłystu malarzami lat 20., 30.. Do wskoczenia w wir awangardy. Do zobaczenia filmu o Dalim. Wielkie ACH!


Przejrzeć Harry'ego

Och Woody... Śmieję się na Twoich filmach, ale serce trzyma się od nich na dystans. W "Przejrzeć Harry'ego" pełne brzegi dowcipów, sarkazmu, ironii jakby wprost z "Czystej anarchii"




- Jak Mahler przezwyciężył swój lęk przed śmiercią? [...].
- Umarł. Przemyślałem to. Innego sposobu nie ma.



Miszka