11/13/2011

Jesień z melancholią: propozycje filmów (no 1)


Początek listopada jeszcze nigdy nie był tak smutny i jednocześnie piękny (w czysto wizualnym ujęciu).
Po długiej i trudnej przerwie powracam z 3 częścią jesiennego cyklu.  Postanowiłam odejść na chwilę od muzyki i skupić się na filmie. Dzisiaj zaproponuję 2 dzieła, które wywarły na mnie spore wrażenie, zatrzęsły gruntem pod stopami. 
Jeden z nich przedstawia człowieka, który robi wszystko, by stać się kimś innym. Bohater drugiego filmu zostawia wszystko, by być sobą.  Cholernie smutne to wszystko.

1.    „Być jak John Malkovich” – majstersztyk duetu Jonze - Kaufman (zachwycaliśmy się nim tutaj)
KOMEDIA?!
Historia człowieka, który tak bardzo chce podobać się innym i podnieść samoocenę, że zatraca siebie. W swoim śmiesznym pragnieniu bycia kimś „fajniejszym” rujnuje wszystko, co posiadał. Jak zdesperowanym i nieszczęśliwym trzeba być, żeby zrezygnować z siebie samego?
Chyba każdy przynajmniej raz w życiu pomyślał: „Chciałbym być nim/nią, chociaż na chwilkę”. Co może się wydarzyć, gdy taka myśl wyjdzie poza sferę marzeń? Ten film doskonale to obrazuje.
I co, śmieszne? Nie wydaje mi się. To nie jest komedia (ani czarna, ani inna). To czysta tragedia. Co z tego, że okraszona takim ogromem absurdu? Ach, nie chcę się wkręcać znów w wysławianie Charliego Kaufmana. Dobra, tylko jedno słówko: GENIUSZ.




Dlaczego ten film niebezpieczne zahacza o 10/10?
- Charlie Kaufman (i wszystko jasne)
- Spike Jonze (tu też)
- konstrukcja postaci: charakter, zachowanie, wygląd, och! (czy ja znowu wracam do Kaufmana?)
- dawka absurdu, która w sumie powinna być zakazana (Kauf…)
- bardzo dobra muzyka
- John Malkovich (nie muszę nim być, ale chciałabym chociaż na chwile mówić jego głosem)
- John Cusack (czasem zagra w jakimś gówienku, ale ma na koncie dużo dobrych ról)
- Cameron Diaz w zupełnie innym wydaniu
- dotyka kwestii, których nie rozkminia się zbyt często, zmusza do przemyśleń (długich i intensywnych)



2. "Wielki błękit"  Luca Bessona         ...bo chyba nie tylko "dzieci kochają delfiny"
   Historia piękna i smutna, momentami frustrująca.  Sama nie wiem, co sądzić o głównym bohaterze. Z jednej strony go podziwiam - był wolny, nie oszukiwał się, żył według swoich zasad. Dlaczego mnie irytował? Zupełnie nieprzytomny, nieprzystosowany, momentami drewniany. Tak bardzo pochłonięty „błękitem”, że życie ziemskie stało się niepotrzebnym dodatkiem  -  „Co z tego, że mam dziewczynę, której spłodziłem dziecko?”.  Jako kobieta byłam na niego wściekła.
Drugi bohater – Enzo (wspaniała rola Jeana Reno!) - jest równie zakochany w podwodnym świecie. Do tego chce być najlepszym nurkiem – nawet za cenę zdrowia, życia. Zapatrzony  w siebie, arogancki, inteligentny, ekstrawertyczny. Wydaje się być przeciwieństwem swojego młodszego kolegi po fachu.




 10/10
Relacja Jacques-Enzo to moim zdaniem najlepszy motyw w filmie. Na wyróżnienie zasługują także: muzyka (nadaje świetny klimat, szczególnie w „podwodnych” momentach) i piękne ujęcia.
Bardzo „refleksjogenny” obraz. Każdy z nas gdzieś, w coś ucieka. Muzyka? Film? Gry? Sport? Alkohol? Zakupy? Może nie jest  to  tak spektakularne, jak nurkowanie w ciemnej głębi  oceanu…


Marlene