8/29/2011

Lamb - Festiwal Nowa Muzyka 2011

Co za uroczysko!


Koncert Lamb na tegorocznym Festiwalu Nowa Muzyka mógł być lepszy. Mógł się odbyć w miejscu, gdzie klimatyzacja ochłodziłaby powietrze. Tyle w sprawie zażaleń.

Jeśli się nie mylę... Był to najpiękniejszy koncert tego roku. Setlista absolutnie zachwyciła. Z występu wyniosłam absolutnie wszystko, co chciałam. Był bezlik uniesień, radości, głębokiego wzruszenia, rozmarzenia, bólu od Lou... Była energia Andy'ego, tak zaskakująca. Był dziki szał. Było szczęście bez opamiętania...

Na chwilę oniemiałam. Jestem ciekawa, co ten Festiwal przyniesie za rok...


Polecam nową płytę Lamb - 5.


O Allenie, czyli "Let's Do It, Let's Fall In Love"


O północy w Paryżu

Ładny film o takich jak ja, o tęskniących za przeszłością. Dużo przyjemnej muzyczki, widoczków, ładnych ludzi. Inspiruje do czytania zaległych lektur o Gertrudzie Stein i "Śniadania u Tiffany'ego". Do przesłuchania Cole'a Portera. Do zachłystu malarzami lat 20., 30.. Do wskoczenia w wir awangardy. Do zobaczenia filmu o Dalim. Wielkie ACH!


Przejrzeć Harry'ego

Och Woody... Śmieję się na Twoich filmach, ale serce trzyma się od nich na dystans. W "Przejrzeć Harry'ego" pełne brzegi dowcipów, sarkazmu, ironii jakby wprost z "Czystej anarchii"




- Jak Mahler przezwyciężył swój lęk przed śmiercią? [...].
- Umarł. Przemyślałem to. Innego sposobu nie ma.



Miszka

8/23/2011

Charles Avery

Parę dni temu, szukając w sieci ciekawych rysunków, natknęłam się na pewną pracę. Miniaturka w wyszukiwarce skutecznie przyciągnęła mój wzrok. Po otwarciu gapiłam się w monitor przez kilka minut.



No i znów, 3 minuty życia w plecy...
Nie znam się na sztuce. Patrzę na nią przez pryzmat tego, co mi daje i jakie emocje we mnie wywołuje. Ten rysunek wywołał burzę w mojej głowie. Myślałam głównie o naszych związkach, uzależnianiach, więziach.. bla bla - koniec moich pseudofilozoficznych rozważań.

Okazało się, że autorem jest niejaki Charles Avery. Polecam spotkanie z google images.
Jestem pod wrażeniem, serio. Uwielbiam gdy niepokój, niepewność i lęk wylewają się z prac artysty, czy to muzyka ( może stąd moja miłość do The Smiths ), poety, czy plastyka. Może ukochanie filozofii daje taki efekt? Avery jest wielkim fanem Wittgensteina. - to mnie jeszcze bardziej w nim pociąga!

Pan Avery niewątpliwie żyje w swoim świecie. Ba, on go nawet sam stworzył. Od ponad dekady zajmuje się projektem "The Island". Wyspa ma swoją topografię, klimat i mieszkańców ( np. te miłe psiaczki z reprodukcji powyżej ).Zabawa w Boga?      Polecam moim całym serduszkiem zagłębienie się w ten temat

Szukając informacji o Karolku, znalazłam wzmiankę o dużej wystawie , w której brał udział (2009, Hayward Gallery). Nosiła tytuł "Walking in my mind", była drzwiami do umysłu artysty będącego w trakcie tworzenia. Polecam obejrzenie zdjęć. Wspaniała sprawa!

Mam nadzieję, że zachęciłam Was chociaż troszkę do zapoznania z tym Panem.
 ps. Nie mam pojęcia, dlaczego przypomina mi Bradforda Coxa...

Marlene


8/10/2011

Off festival 2011 - relacja [2]

Miałam swoim starym zwyczajem podpiąć się pod notkę Michaliny, ale co tam, niech stracę.

Obawiam się, że dopadła mnie "pofestiwalowa melancholia", o której ludzie piszą na laście. Powrót z offa zawsze budzi we mnie skrajne emocje: ulgę, że to już po wszystkim i nareszcie się wyśpię oraz smutek, że to już koniec i pora wrócić do szarej rzeczywistości ( w tym momencie możecie posłuchać pieśń "ta sama chwila" bajmu i niech Wam się łezka w oku zakręci ).


Koncerty:

Udało mi się zobaczyć to, co zaplanowałam... tylko z Polvo nie wyszło.

-Warpaint: jak dla mnie największa niespodzianka offa. Nie liczyłam na tak dobry koncert. Dziewczyny pokazały, że mają jaja wielkości fryzury Daniela Bejara (o nim trochę później). "The fool" w najlepszym możliwym wydaniu. Plus za fajny wizerunek (Jenny naj naj! ) i dobry kontakt z publicznością.

- Junior Boys: miła atmosfera, szlagiery i tupanie nogą. Nie padłam z zachwytu, bo nie jestem wielką fanką chłopaków (takich starszych troszkę...).


Po juniorach poszliśmy zobaczyć na chwilę Meshuggah. Tak brudno na offie jeszcze nie było. Ks. Natanek miałby wiele do powiedzenia w tej sprawie.

Wróciliśmy na pole wypocząć i zjeść. Niestety z głównej sceny było słychać Czesława. Przemilczę.

Wróciliśmy na Mogwai: prawie zasnęłam

- Low: dobry koniec pierwszego dnia festiwalu. Mieliśmy świetne miejsce, o dziwo - wszystko widziałam. Na pierwszej piosence prawie zemdlałam, cholera. Kiepskie samopoczucie nie pozwoliło mi w pełni napawać się ich występem. Późna pora, rozleniwienie i chłodny wieczór nieźle wpasowały się w klimat koncertu. Cieszę się, że mogłam ich zobaczyć.

Drugi dzień festiwalu zaczął się fragmentem koncertu Blonde Redhead. Nawet specjalnie się nie wsłuchiwaliśmy, oczekiwaliśmy na Polvo. Poszliśmy wcześniej zaklepać miejsce. (znów widziałam całą scenę) Mój entuzjazm ostudziła wiadomość ( w 2 językach, haha, "in the night" ) o przesunięciu koncertu na 2:40, bo zespół nie dojechał ( czyżby podróżowali słynnym busem Grizzly Bear?). Do tego koncert, na który czekało sporo osób miał odbyć się na najmniejszej namiotowej scenie. Trudno, nie samym polvo człowiek żyje.

- Neon Indian: niby wszystko było dobrze, niby dobra energia, ale jakoś mnie nie porwali. Może gdybym lepiej znała płytę, odbiór byłby lepszy. Zaczęłam później żałować, że nie poszłam na Barn Owl.

- Gang of Four: kolejny w historii offa zespół spod znaku dinozaura. Odpoczęliśmy przy nich, było całkiem sympatycznie. Ja jednak myślami byłam daleko (a raczej godzinę do przodu), bo czekałam zniecierpliwiona na Destroyer.

- Destroyer: rozczarowanie, może nie spektakularne, ale jednak. Spodziewałam się prawdziwej magii, a dostałam coś w stylu "o jeju, jeju, czarodzieju". Dobra, nie było tak źle. Koncert był dobry. ale nic ponad. Daniel Bejar mnie irytował. Miałam wrażenie, że chce po prostu przekazać publiczności, jak bardzo lubi piwo...a koncert tak przy okazji. Chyba tak to jest z rzeczami, na które bardzo się czeka. No szkoda.

- Primal Scream: mieszane uczucia po poprzednim koncercie i ogromne, zmęczenie przygniotły mnie troszkę. Nie wielbię tego zespołu, poszłam tam raczej z nadzieją na fajne muzyczne show. Tak było.

Nie miałam siły na Polvo. Bardzo żałowałam. Nie poskarżę, kto mi nie pozwolił iść i kazał wracać do namiotu, żebym niby nie zemdlała w dusznym namiocie. ehe.

Trzeci dzień zaczął się kiepsko. Nie miałam gdzie zaparkować samochodu ( o tym później ), nawałnica zbałamuciła nam namiot, a na dobitkę słychać było na polu koncert Bielizny.

Liars - poprawnie, nie porwali mnie. Lepsze było to, że obok stał Artur Rojek patrzący z niepokojem na czarne chmury. Wyszłam wcześniej zająć miejsce na leśnej.

Deerhoof - było wspaniale, czarujący zespół. Jak ich widzę, to uśmiecham się pod nosem. Sympatyczni, charyzmatyczni, z dobrą energią i chemią między sobą. Zagrali swoje największe przeboje i dali niezły pokaz gry ( pozdro dla perkusisty). Satomi powala mnie na łopatki. Jej filigranowa postać wymachująca nogami i skacząca po scenie - bezcenne. Świetny kontakt z odbiorcami. Widać było radość w obu stronach. Żałuję, że nie miałam możliwości zobaczenia ich wcześniej na off clubie.

Twin Shadow - namiot trójki pękał w szwach, z powodu ulewy ( no dobra, pewnie ludzie przyszli zobaczyć koncert..). Duszno jak jasny pieron, musiałam wyjść. Stałam w ulewie przy wejściu. Chciałabym jakoś tak BARDZIEJ uczestniczyć w tym koncercie. Mentalnie stałam już pod leśną w oczekiwaniu na Ariela Pinka. 15 minut przed końcem poszliśmy zająć miejsce.

Ariel Pink's Haunted Graffiti - bałam się, że Ariel wyjdzie na scenę i stwierdzi : "jak pada, to nie gram, nara". Deszcz jednak dodał klimatu. Ludzi masa, nie spodziewałam się aż takich tłumów. Z tego miejsca pragnę pozdrowić Pana, który połamał i wyrzucił parasol! Brawo za odwagę:) Wracając do koncertu. Zobaczyłam charyzmę, której tak mi zabrakło na Destroyerze. Ten człowiek był na scenie w 100 procentach. Publika szalała, dało się wyczuć "nagły atak hispsterii".  W większości zabrzmiały piosenki z "Before Today". Na koniec "For Kate I Wait", długie oklaski, Pink rzucający kwiaty w publiczność. To był najlepszy koniec offa jaki mogłam sobie wymarzyć. Zapomniałam nawet, że za chwilę miał zagrać PIL. Poszliśmy na chwilę zobaczyć, jak Lydon się trzyma. Pośmialiśmy się, że wygląda z daleka jak Scooter (okrzyki!) i wróciliśmy ledwo żywi na pole.

Pole namiotowe


W tym roku chyba po raz ostatni zawitaliśmy na miasteczku festiwalowym. Niemożność wyspania się i ciągłe zmęczenie odbierają radość z koncertów. Wolimy codziennie dojeżdżać.
Organizacja pola z roku na rok jest coraz lepsza.
+ : większa ilość kabin prysznicowych, systematycznie sprzątanie toitoie, dodatkowe wyjście/wejście na pole, które znacznie skróciło drogę na festiwal
-- : czekanie na wrzątek 1,5 - 2 godziny, żeby zrobić głupią kawę. Gdy spytałam czy mogę wrzątek zakupić, to kazano zapłacić mi 3 zł. Największy minus : brak parkingu dla uczestników z wykupionym polem. (w zeszłym roku był)..teraz podobno też. szkoda tylko, że kilometr od festiwalu.

Organizacja festiwalu


+ : ochrona okazała się ludźmi (stoi za tym zmiana regulaminu), nie obmacywali, nie wywalali wszystkiego z toreb, można było wnosić jedzenie. Mam nadzieję, że zaufanie okazane festiwalowiczom będzie trwać podczas kolejnych edycji.
    rozbudowanie oferty w strefie gastronomicznej
    więcej stolików, krzeseł, parasoli, leżaków i innych ciekawych miejsc, w których można było odsapnąć.
-- : brak przystosowanego  parkingu

Dziennikarze gazety wyborczej bardzo ubolewali nad ilością reklam na festiwalu. Czy było ich aż tak dużo? Podobno bombardowały festiwalowiczów z każdej strony.
Aha, zapomniałam napisać. Ludzie, jak chcecie tarzać się w błocie, to jedźcie na łudstok. Tam jest więcej błotka, wiecie?

ps. nie chce mi się dodawać zdjęć i innego badziewia.

Marlene

8/08/2011

OFF 2011 - słów kilka

current 93

paris tetris

liars

deerhoof


Krótkie podsumowanie OFF Festivalu 2011.

Pierwszy raz byłam na wszystkich 4 dniach festiwalu. Kiedy dowiedziałam się, że Current 93 przyjedzie do Katowic, nie widziałam możliwości nie pójścia na ich koncert. I nie żałuję; było przecudownie. Tibet to tak urzekający człowiek. Było magicznie, miałam świetne miejsce - trzeci rząd, wszystko dobrze widziałam. A otwarcie koncertu... bajeczne, hahaha - zobaczcie filmik umieszczony poniżej!




W piątek po trudach i znojach podróży w upale dotarłam na miejsce festiwalu prosto na The Car is on Fire, obyło się bez rewelacji, skwar zagnał mnie do strefy gastro na zimnego Reddsa. Później poszłam popatrzeć na Lecha Janerkę. Fajowy koncert, dużo dobrej mocy bije od tego energetycznego faceta. Potem na Scenie Leśnej wystąpiły laski z Warpaint, całkiem przyzwoity koncert, słuchałam zza budki dźwiękowca. Widziałam, że ludzie dobrze się bawili. Dalej, odwiedziłam namiot Trójkowej Sceny Prezydencji, gdzie zobaczyłam jeden z lepszych występów festiwalu - ostatni koncert Baaby Kulki. Uśmiałam się bardzo. Pod jego wrażeniem pozostałam aż do soboty, kiedy to kupiłam na stoisku LADO (panie Cieślaku, proszę się uśmiechać czasem) ich płytę (CD+DVD) i od razu zgarnęłam autografy Macia i Wojtasa (tuż przed ich spontanicznym mini-koncertem, to było coś!).

Na koncert Gangpol & Mit do namiot wejść się nie udało, dlatego zostałam przed wejściem, spoczęłam na zielonej trawce i MEGA żałowałam, że nie byłam w środku. CO ZA KOSMICZNE BRZMIENIE, CO ZA ATMOSFERAAAAA!

Nieszczęśliwie słyszałam też Czesława i The Jon Spencer Blues Explosion. Doczekałam też koncertu Mogwai, który mnie zahipnotyzował (a może to tylko porażenie tak dużą amplitudą temperatury..?). Było świetnie! (filmik poniżej, zobacz jak kończyli).



W sobotę zaczęłam od Dry the river. Znowu bez rewelki. Dalej - Blonde Redhead. podziewałam się ognia z tyłka, miałam nadzieję, że to będzie hit tego festiwalu, ale niestety, zawiodłam się. Zagrali całkiem ok, ale... to wszystko było tak potwornie suche, zero mimiki, zero kontaktu z publicznością. Przed końcem zdecydowałam przejść się na Male Bonding, które dało czadu. Dobrze wybrali ci, który byli w namiocie od początku. Kolejno w namiocie Sceny Eksperymentalnej wystąpili Mołr Drammaz. Było głośno, było rytmicznie. Asia wpadła w trans, Macio się uśmiechał, Wojtek wyglądał na średnio zadowolonego, ale może to taka poza, a może to dlatego, że to po prostu Complainer.

Neon Indian - bez szału, to nie mój poziom energetyczny, bez sensu trwałam pod sceną...
Za to bardzo fajnie mi było (i nie tylko mnie, cała publika fajnie się rozszalała) na Gable! Francuska muzyka elektroniczna ma siłę. Na koniec Destroyer, który od samego początku nie powalił mnie na kolana, więc pojechałam do domu... Po to by w niedzielę przyjechać do Doliny dość wcześnie - o 15:30 zaczynali Ringo Deathstarr. Na żywo wypadają dużo gorzej niż na płycie; tyle.

Biff jak zwykle pozytywny. Paris Tetris, to było to! Mogłabym ich ciągle oglądać, słuchać..!

Potem obchód strefy kulinarnej. Wielki ukłon w stronę organizatorów za taki rozstrzał gatunkowy. Pycha ciasto w Mo Mo Barze (na pewno do nich zawinę, kiedy będę w Krakowie!), smaczniutkie cappuccino w Kawiarni Literackiej (ze styropianu, trudno!).

Na samo koniec OFFa wspaniałe wydarzenie - Liars !!!!! Uwolniłam całą (?) energię, która gdzieś w środku się kryła. SUper x 1 000 000 Głośno, rytmicznie, zabawnie, żywiołowo, prawdziwie.




Żegnałam się w dźwiękach Deerhoofa, który 'był, bo był'. Wsio.


Do zo za ro(c)k!


Miszka

8/03/2011

Plan na offa MarlenoPawła

Dla nas off festival zacznie się w piątek, nie wybieramy się na Currenta. W tym roku nie wybieramy się na żaden polski zespół. Nawet na TCIOF nam się nie chce iść:)
Koncerty, które chcemy zobaczyć:

piątek: Glasser, Warpaint, Junior Boys, z małym prawdopodobieństwem Mogwai, na koniec Low
sobota: Blonde Redhead, Polvo, Neon Indian (ja), Barn Owl (Paweł), Gang of four, Destroyer, How to dress well (Paweł), Primal Scream (ja)  szkoda, że Xiu Xiu jest w tym samym czasie, co Destroyer
niedziela: Liars, Deerhoof (ja), Oneida (Paweł), Twin Shadow, Ariel Pink, PiL (z ciekawości)

w sobotę wybieramy się na mecz PORCYS vs Screenagers. Musimy zaopatrzyć się w wuwuzele i koszulki obu klubów (państw)


 
Ja pewnie skoczę z Miszką zobaczyć Witkowskiego.

Macie (moretti) kalosze?


Marlene