current 93
paris tetris
liars
deerhoof
Krótkie podsumowanie OFF Festivalu 2011.
Pierwszy raz byłam na wszystkich 4 dniach festiwalu. Kiedy dowiedziałam się, że Current 93 przyjedzie do Katowic, nie widziałam możliwości nie pójścia na ich koncert. I nie żałuję; było przecudownie. Tibet to tak urzekający człowiek. Było magicznie, miałam świetne miejsce - trzeci rząd, wszystko dobrze widziałam. A otwarcie koncertu... bajeczne, hahaha - zobaczcie filmik umieszczony poniżej!

.jpg)
Nieszczęśliwie słyszałam też Czesława i The Jon Spencer Blues Explosion. Doczekałam też koncertu Mogwai, który mnie zahipnotyzował (a może to tylko porażenie tak dużą amplitudą temperatury..?). Było świetnie! (filmik poniżej, zobacz jak kończyli).
W sobotę zaczęłam od Dry the river. Znowu bez rewelki. Dalej - Blonde Redhead. podziewałam się ognia z tyłka, miałam nadzieję, że to będzie hit tego festiwalu, ale niestety, zawiodłam się. Zagrali całkiem ok, ale... to wszystko było tak potwornie suche, zero mimiki, zero kontaktu z publicznością. Przed końcem zdecydowałam przejść się na Male Bonding, które dało czadu. Dobrze wybrali ci, który byli w namiocie od początku. Kolejno w namiocie Sceny Eksperymentalnej wystąpili Mołr Drammaz. Było głośno, było rytmicznie. Asia wpadła w trans, Macio się uśmiechał, Wojtek wyglądał na średnio zadowolonego, ale może to taka poza, a może to dlatego, że to po prostu Complainer.
Neon Indian - bez szału, to nie mój poziom energetyczny, bez sensu trwałam pod sceną...
Za to bardzo fajnie mi było (i nie tylko mnie, cała publika fajnie się rozszalała) na Gable! Francuska muzyka elektroniczna ma siłę. Na koniec Destroyer, który od samego początku nie powalił mnie na kolana, więc pojechałam do domu... Po to by w niedzielę przyjechać do Doliny dość wcześnie - o 15:30 zaczynali Ringo Deathstarr. Na żywo wypadają dużo gorzej niż na płycie; tyle.
Biff jak zwykle pozytywny. Paris Tetris, to było to! Mogłabym ich ciągle oglądać, słuchać..!
Potem obchód strefy kulinarnej. Wielki ukłon w stronę organizatorów za taki rozstrzał gatunkowy. Pycha ciasto w Mo Mo Barze (na pewno do nich zawinę, kiedy będę w Krakowie!), smaczniutkie cappuccino w Kawiarni Literackiej (ze styropianu, trudno!).

Żegnałam się w dźwiękach Deerhoofa, który 'był, bo był'. Wsio.
Do zo za ro(c)k!
Miszka