7/18/2011

Przemyśleń po "Kle" kilka

Jakiś czas temu mieliśmy z Pawłem przyjemność (o tak!) oglądać "nowość" w Polsce (premiera w 2009 roku, a w Polsce 2 lata później, ech) - film "Kieł". Obraz cholernie abstrakcyjny i szokujący dla większości ludzi ( dla mnie nie do końca, bo jak powiedziała kiedyś Miszka - psycholog, w przeciwieństwie do filozofa, niczemu się nie dziwi). Nie mam ochoty na streszczanie fabuły (zainteresowanych odsyłam na filmweba).
   Zastanawialiście się kiedyś czym w największym stopniu determinowane jest nasze zachowanie, charakter, poglądy? Genetyka? Ewolucja? Wychowanie? Psychologowie, filozofowie i biolodzy do wieków szukają odpowiedzi. "Kieł" zmusza do takich przemyśleń.
  Drugą rzeczą, którą rozkminiam dzięki temu filmowi, jest manipulacja. Czy to możliwe, że żyję w świecie, który ktoś dla mnie wykreował? Jak mam odkryć prawdę skoro nie znam innego świata i nawet nie potrafię sobie wyobrazić, że takowy może istnieć? Człowiek staje się kulką z plasteliny, którą ktoś miętosi w paluchach. Im bardziej zagłębiam się w ten temat, tym głupsze i jakieś takie antyczno-filozoficzne wnioski mi się nasuwają. No bez sensu, kurde. Obejrzyjcie to, bo muszę jeszcze z kimś podyskutować.
Apropos dyskusji - po seansie wdaliśmy się w jedną - Czy filmowe dzieci były opóźnione, czy zupełnie sprawne intelektualnie?:)
Dla mnie 10/10.



ps. Korzystając z okazji - ludzie, w piątek koncert Morrisseya w Krakowie! Na pewno naskrobię mini relację (jak zejdą ze mnie emocje).
                                                              i naprawdę nie wiem, czemu wsadzam tyle nawiasów w notki:)

Marlene


O takie kino walczymy, o takie właśnie, wydając 12 złotych za siedzenie na ogrodowo-światowidowych krzesłach! Z tego miejsca, wyjątkowo niewygodnego, chciałbym gorąco pozdrowić pana recenzenta http://www.film.org.pl/prace/kiel.html, kocham pana.
Wracając do meritum, siła Kła tkwi w perfekcyjnym wykorzystaniu elementów absurdu i groteski jako nośników twardej psychologii, ludzkiej duszy treści, Yodo, a że transkrypcja tego, co dziwne i niezrozumiałe, na to, co przyswajalne, wymaga odrobiny wysiłku, recepcja w Polszcze leży i kwiczy. Oczywiście nikogo nie obchodzi, że ten film pozwala lepiej niż jakikolwiek podręcznik zrozumieć, jaką rolę w naszym życiu odgrywa wychowanie. Ludzie się awanturują,  wikipedyczny patriarchalizm zyskuje kolejne hiperłącze. Dla wielbicieli przemocy: pierwszy raz w życiu chciałem zamknąć oczy podczas seansu. Co najlepsze, istnieje niewielka szansa, że zdążycie. Tak obrzydliwie głupia, a taka piękna. Z kolei znawców porno zadowoli fakt, iż zbliżenia są wyjątkowo wyzute z emocji, uczuć i innych niepotrzebnych głupotek. Ale nie dajcie się zwieść, film obfituje w sceny, które na długo zapadają w pamięć, czy to gry i zabawy rodzeństwa, opętańczy taniec córki, o starciu z najstraszliwszą bestią w historii kina nie wspominając. Na sam koniec absolutnie satysfakcjonujące zakończenie. Szczególnie dla tych, którzy za zakończeniami nie przepadają. Tkanka wizualna wydaje się podporządkowana treści - dominują statyczne, dobrze oświetlone i krystalicznie czyste kadry, nieludzko sterylne. Podobnie promienie słoneczne ogrzewały wyziębione smutkiem lico bohatera A Serious Man braci Coen, czy to tylko złudzenie optyczne? Kieł, jak to znakomite filmy mają w zwyczaju, nie doradza, nie marudzi, nie poucza. Nie, robi coś o wiele gorszego, gdyż skłania widza do refleksji nad własnym życiem, chociaż zapieramy się rękami i nogami. Lanthimos przypomina, że zdobywanie wiedzy nie zawsze jest bezbolesne. Czasem zostaje okupione głęboką raną na głowie po uderzeniu magnetowidem, krew miesza się z transmigrującym celuloidem, a bóg mi świadkiem, że to najwspanialszy mariaż techniki i ludzkiego ciała od czasów Crash J.G. Ballarda, gdzie samochodowa deska rozdzielcza i genitalia były... (bulbul, wylewa się, bulgoczący koniec bełkotu w bukłaku, który nie uznaje akapitów) 

p


To ja też dorzucę swoje 3 grosze...

"Kieł" to film poligatunkowy, znalazłam w nim elementy absurdalnej czarnej komedii i przerażającego thrillera, i dramatu budzącego sprzeciw. Brutalność, maltretowanie, znęcanie się fizyczne, ale przed wszystkim psychiczne. Podbijam to, co pisze Marlena - konflikt 'nature or nurture?'.

Spośród wszystkich postaci najbardziej moją uwagę przykuła matka. Podczas oglądania "Kła" i teraz też - zastanawiam się na ile ona była w tym pomyśle "ochrony" dzieci przed złem świata zewnętrznego. Była tylko podwładną męża? Oddana, pełna miłości? Może jednak pomysłodawczyni pełna lęku przenosząca swój lęk na dzieci..? Może ona wprawiła tę machinę w ruch, a teraz traci nad tym panowanie, widząc jak daleko to wszystko zaszło..? Ta scena, kiedy siedzi w kuchni płacząc, a mąż każe jej przestać płakać, by dzieci tego nie zauważyły i pyta, czy się dziś czesała. Po prostu. Hamuje emocje, przywołuje do porządku. Kobieta posłusznie gasi łzawisko, siada na kolanach swojego pana, liże go po policzku.
Może jednak syndrom sztokholmski?

Uderzył mnie też pomysł na scenariusz. Z jednej strony kojarzy się z tymi historiami, które raz na jakiś czas wychodzą na jaw - o dzieciach więzionych i wykorzystywanych seksualnie przez miesiące, lata. Z drugiej strony - to coś innego. Nie ma tu z założenia "więzienia", agresji. Jest ochrona przed tym złem, które jest na zewnątrz, rozumiecie?

I ten kot morderca... :D


Film się urywa. Czekam na dokończenie, w głowie chyba tylko... Jak starsza córka będzie funkcjonować "poza"?




A tu taki żarcik:





Miszka