9/28/2011

"Podrywam ją na głos na wosku, nasz los na włosku wisi..."



Prawdopodobnie najbardziej rozsądny człowiek piszący obecnie na Allmusic, Andy Kellman, skompilował jakiś czas temu na swoim blogu listę ulubionych singli r&b (i krain przyległych) lat osiemdziesiątych. Lista imponuje, ale słuchacza nie zaznajomionego dobrze z tematem może przytłoczyć nadmiarem podobnie brzmiących piosenek, dlatego postanowiłem pomóc - wybrałem utwory stosunkowo reprezentatywne dla całości, a przy tym łatwe w odbiorze, rozpoznawalne i znakomite. Odważnych zachęcam do eksploracji.

Scritti Politti: Perfect Way
Szczególny przypadek, bo to angielskie białasy po metamorfozie Jolanty Kwaśniewskiej i Gok Wana, odrzucające pstrokaty post-punk na rzecz zawsze-modnej popowej elegancji. Aksamit w głosie Gartside'a z początku nie spotkał się z aprobatą Trinny (malkontentki w gorsecie). Czy słusznie, przekonamy się w kolejnych odcinkach - zdradza naszemu reporterowi Dawid Woliński, zdeklarowany przeciwnik nieanalitycznej ekstrawagancji Jacquesa Derridy.

Cherrele feat. Alexander O'Neal: Saturday Love
Ostatnio uroczo przepisane przez Chaza Bundicka,. Cudny, idealnie dopełniający się duet. Lepsze od Prince'a z Apollonią i Roberta z piątkiem. Jeżeli dziś sobota, to jesteśmy zakochani!

Prince: Raspberry Beret
Możecie pomyśleć, że to tylko smyczki. Otóż nie, nie całkiem. Zresztą, za sam pomysł z malinowym beretem, który można kupić w szmatexie, przybijam piątkę.

Michael Jackson: Off The Wall 
Singiel z kryminalnie niedocenianego debiutu/najlepszej płyty Jacko. Feeling, lekkość, obcasy stukające o parkiet. Ja nastukany na prawo się patrzę. Pełen luz było widać na twarzy, widocznie już zdążył przysmażyć.

Al. B. Sure: Nite And Day
Ślicznie zmultiplikowane wokalnie, zanurzone w mroku wyznanie miłości dekadencko zadziornego 20-latka (z jedną brwią). I can tell you how I feel about you night and day? I'll love you more in the rain or shine/And makin' love in the rain is fine?

Diana Ross: Upside Down 
Wszyscy znają, ale nikt nie wie, że to Diana Ross, ta? Piekielny timing instrumentalistów, wtopienie w czas jest wszystkim, ale niektórzy wiedzą o tym lepiej. Wielbiciele matematycznego r&b znajdą coś dla siebie.

Loose Ends: Hangin On A String 
Rozmarzony, ale twardo stąpający po ziemi, ale zwalający z nóg (bas postury Godzilli wkracza na scenę na wysokości 3:29, kto by się spodziewał?). Ludzie powiadają, że dobry podkład do zabijania w GTA 4.

Slave: Just A Touch
Ten groove, hej, kochani, wygibasy basu, a to jedynie dotyk miłości. To bas, nie żadne motylki.

Lisa Lisa & Cult Jam: I Wonder If I Take You Home
Zdehumanizowany podkład - antycypacja minimalistycznego popu przełomu wieków, Madonna w piekle czy osobna historia muzyki popularnej?

The Isley Brothers: Between The Sheets
Warto zauważyć, że ta dziesiątkowa pościelówa posłużyła za podkład jednemu z najlepszych emce w historii - piękna egzemplifikacja kontinuum czasomuzycznego. Jedynym limitem seksu jest niebo. Jak sobie pościelisz, tak się wykochasz. Biggie nie taki znów mały.

Zapp & Roger: More Bounce To The Ounce
Tak, Dam-Funk nie wyruszył znikąd - szlaki w electrofunkowych eskapadach udanie przecierali inni. Innymi slowy: więcej baunsu, mniej lansu, panie i panowie, a życie będzie piękniejsze.

New Edition: If It Isn't Love
Prezent przypominający wczesne Depeche Mode z Timberlake'em zamiast Gore'a/Gahana, opakowany młodzieńczą energią The Jackson 5, a że trudno to sobie wyobrazić - proszę, wszystkiego najlepszego. Teledysk jest genialny, więc tym bardziej polecam.



Paweł

9/27/2011

Oh, you're so silent Jens...

Czyli 6 dowodów na to, że muzyczna przyjaźń z Jensem jest tym, czego potrzebujesz.

1. Jest jednym z najlepszych tekściarzy. Bez patosu i "wyszukanych" fraz opowiada o rzeczach tak cholernie bliskich. Przynajmniej dla mnie. Ma w sobie ten smutek, który kocham, a jednocześnie zarzuca wersami, które wydają się być wyjęte z dobrego kabaretu. O dziwo, wszystko do siebie pasuje. Najbardziej rozbrajające są jednak jego teksty narracyjne (polecam Maple Leaves, Postcard to Nina, Black Cab).

2. Przyjemna barwa głosu. Nie spodziewajcie się jednak popisów wokalnych... posłuchacie, zrozumiecie:)

3. Ujemny wręcz współczynnik lansu. Jens raczej nie przypomina Chrisa Martina, czy Paula Banksa... nastolatki mogą być zawiedzione.

Tak, Jens. Ja też mam gorączkę.


4. Poczucie humoru, urok i dystans do siebie (i swoich nieUMIEJĘTNOŚCI..)



5. Melodyjność. (dla mnie to zaleta!)

6. Wykorzystywanie wielu ciekawych sampli.



mogłabym jeszcze dopisać parę punktów, ale po co?
Szczerze polecam muzykę Jensa Lekmana, jak i samą jego postać. Słuchając utworów Davida Bowiego czy Prince'a nie czuję takiej "bliskości". Z Jensem jest inaczej. Mam wrażenie, że mijam się z nim każdego dnia, że jeździ tym samym tramwajem.

PS. Polecam składankę "Oh, you're so silent Jens". Płyta lekko "nieskładankowa", przemyślana, wszystko jest na swoim miejscu, a jednocześnie tak różnorodne.

Marlene

9/22/2011

"Rose is a rose is a rose is a rose."

Zainspirowana najnowszym filmem Allena wzięłam się w końcu za biografię Gertrudy Stein. Tak się złożyło, że posiadałam ją na swojej półce już od dłuższego czasu. Znalazła się tam, kiedy tylko dowiedziałam się o tej niezwykłej kobiecie dzięki książce Beaty Pawlikowskiej ("W dżungli życia"). Poczułam pociąg i czuję go nadal. To jedna z tych osób, które inspirują. Gdziekolwiek nie spojrzysz, widzisz - ciekawe życie. Życie bogate artystycznie, wyzwolenie z kajdan oczekiwań społecznych, bycie w zgodzie z sobą. Silna osobowość! Pewność siebie! 
Polecam biografię Stein spisaną przez Mirę Michałowską. Zawarte są tam kąski dzieł Gertrudy. Przełożone (karkołomnie) i w oryginale. Ciekawy jest jej sposób myślenia o literaturze (ówczesnej). Kubizm literatury. Zakochana w kubizmie ukochała Picassa. On ukochał Gertrudę. Fajna relacja. Tych fajnych relacji było niezwykle wiele! (Kinomaniacy wiedzą, o czym mówię - Allen pokazuje to w "O północy w Paryżu") Czyż nie fajne jest takie życie..? W otoczeniu artystów? Pisząc nocami? Życie z ukochaną osobą? W Paryżu lat 20.? Bycie podziwianą? Bycie wyrocznią dla 'modnych' artystów? Ścierać się z Hemingwayem? Pozować Picassowi?

9/18/2011

Sean Penn lover

Zdradzę Wam jeden z moich sekretów. Podkochuję się w Seanie Pennie. Do moich pasji należy oglądanie filmów z nim tylko po to, by sprawdzić, czy w którymś z nich uśmiecha się tak uroczo, jak w "Obywatelu Milku".
Och, Harvey...

Niestety, na uśmiech bardzo rzadko się zdobywa. 
Bardzo lubię te filmy, w których Sean nie jest nikczemny albo przynajmniej jest przyjazny w swoim byciu złym człowiekiem. Lubię takiej, jak obejrzany wczoraj "Słodki drań" jest w pewnym sensie inny od innych filmów Woody'ego Allena. Może dlatego, że nie odbija się po nim Allenem? Może dlatego, że brak w nim tych cynicznych, kpiarskich żarcików? Jednocześnie niezwykle zabawny, dobrze przy nim odpoczęłam.

No i ciutkę taki trainspotting, hm?




A moje ulubione kąski to:
'Tree of Life'


Mistrzowskie '21 grams'


Miszka

'Przełamując fale" (nie mylić z "Pokonamy fale")

Obawiam się, że nieprędko odczepię się od Larsa von Triera. Jak to zrobić? Najpierw taki cwaniak oczaruje Cię emocjami, wspaniałymi efektami i ujęciami. Kiedy pomyślisz, że jest efekciarzem, w ręce wpadnie Ci film "Przełamując fale"...(realizacja w duchu Dogma 95 <klik>). Ja tam za Dogmą nie przepadam, o czym już pisałam w notce o 'Melancholii'. Jednak bez wątpienia, nadaje ona filmom niecodziennego wyrazu a(U)rtystycznego.Tu warto przeczytać wywiad z LarsemWitki opadają, poważnie.
Nie znoszę streszczania fabuły. Znów posyłam Was na filmweba.

Bess


Postać-symbol. Mieszanka Chrystusa i Marii Magdaleny. W oczach ma naiwność i miłość, z nutką szaleństwa. Już po pierwszym spotkaniu z Bess orientujesz się, że „coś jest z nią nie tak”. Po chwili wsiąkasz w jej świat i zakochujesz się. Obce mi jest zakochanie się w jej postaci. Rodzi się we mnie raczej (to cholerne!) współodczuwanie i głęboka troska, świadomość, jak ciężko być nadwrażliwym człowiekiem w tym świecie i w społeczności, w której Bess żyje.  Chcesz jej pomóc, biec na ratunek. Dokładnie tak. Jednocześnie nie możesz patrzeć na jej głupotę i autodestrukcję. Von Trier chyba lubi doprowadzać widza do konfliktu wewnętrznego.
    Jej postać można rozpatrywać na 2 poziomach. Jak wszystko...Ten płytki (stosowali go mieszkańcy miasta) doprowadza do kilku wniosków: Bess jest wariatką, Bess jest dziwką, Bess jest grzesznicą. Najlepiej by było ją spalić na stosie, albo "zlitować" się i zamknąć w szpitalu psychiatrycznym.
Tylko kilka osób (Jan, Dodo, matka – pół na pół, dodałabym tu jeszcze dr Richardsona) patrzą głębiej (mam nadzieję, że Wy też). Bess jest absolutnie wyjątkowa. ! Każda z tych osób próbuje ją chronić na swój sposób. Dodo udziela jej wsparcia, daje dobre rady, broni Bessie przed bezdusznymi mieszkańcami. Matka nie jest już tak wyrozumiała. Kocha córkę, ale wstydzi się za nią…bo co powiedzą sąsiedzi, ksiądz, rada starszych? Znajduję w sobie dużo zrozumienia dla tej matki... Myślę, że ciekawym byłby ten film opowiadający tą historię, ale właśnie od strony matki... Jan „dba” o swoją żonę zupełnie inaczej. Dla niego Bess jest ukochaną kobietą, której nie trzeba zmieniać ani izolować. Nie no, na Jana muszę poświęcić odrębny akapit.

Dlaczego Bess powoli umiera dla tego „obleśnego dziada”? Dlaczego nie zostawi go i nie ratuje siebie? Takie pytania nasuwają się gdy patrzysz, jak ta wrażliwa dusza oddaje się beznamiętnie innym mężczyznom. Swoją drogą…czy nie mogliby oni być odrobinę mniej odrażający?;) nie, bo Lars, to Lars. Dopiero po śmierci Bess uświadamiasz sobie, kto tak naprawdę zawinił. (Zawinił? Niepotrzebna ocena. Taka kolej rzeczy, tak to właśnie musiało być.) To była miłość. Piękna miłość. Porównywanie Bessie do Chrystusa jest bardzo wyraźne. Przepełniona miłością i nakazem Bożym, kroczy swą drogą krzyżową. Opluwana, kamienowana!,wytykana palcami…ba, nawet biczowana! Oddała swoje życie i „zbawiła” Jana”
 
Jan

Człowiek obcy mieszkańcom, istny szatan z odległego świata. Od samego początku reżyser każe nam lubić tę postać coraz mniej i mniej, aż w końcu zapałamy do Jana obrzydzeniem. Osobiście, nie miałam takiego odczucia. Raczej przyglądałam się jego postaci z ciekawością. Nie widziałam w jego zachowaniu na początku filmu niczego, co byłoby złe czy okrutne w stosunku do Bess czy innych... Co działo się później... Tak, to było złe. Evil in his head. Ja poddałam się grze von triera, jak dziecko. Dopiero w momencie podpisywania dokumentu, na mocy którego Bess miała trafić do szpitala psychiatrycznego i już nigdy nie zobaczyć męża, oświeciło mnie. Jan nie jest zły! 
  Życie tej pary przed wypadkiem było sielankowe. Tańce, seks, poznawanie się wzajemnie. Wypadek przekreślił wszystko (wg Jana). Dla niego, to był wyrok. Czemu się nie dziwimy. Wykreowany na egoistyczną świnię bohater, tak naprawdę chce ratować Bess. Przepiękne. Tym ratunkiem ma być jego śmierć. Kiedy odmowa leczenia, a nawet próba samobójcza nie przynoszą skutku, Jan postanawia „umrzeć” w inny sposób. Robi wszystko, żeby Bess go znienawidziła i uciekła od niego. Przepiękne. Kolejnym krokiem miało być zamknięcie żony w szpitalu. Jak pokazuje nam akcja filmu i te działania są jałowe. Dlaczego? Jan ratuje Bess, a ona jego. On robi wszystko, by umrzeć, ona, by żył. Przepiękne. Miłość?



Niech ktoś obejrzy ten film i zachwyci się ze mną! Wczoraj rozmawialiśmy o nim z Pawłem, przez dobrą godzinę. Tutaj wszystko jest doskonałe. Muzyka, podział na rozdziały (i te kawałki muzyczne otwierające każdy z rozdziałów! Miód!), ujęcia z ręki pozbawione efekciarstwa. Jest tylko piękna i smutna historia i misterna sieć działań bohaterów. Mówię z całą odpowiedzialnością – „Przełamując fale” to najlepszy z filmów, jakie widziałam do tej pory. U mnie też w czołówce. Uderzający. Rzucił mną o ścianę. Takich filmów prawie się nie robi. Taki szczery, prosty, niecodzienny... Bardzo mnie zadziwił. Zasmucił też. Trochę. Mogłabym o nim pisać bez końca!
Wczoraj dyskutowaliśmy długo o samym reżyserze i o zarzutach kierowanych w jego stronę (obalaliśmy je pięknie). Na szczęście mamy dokładnie takie samo zdanie. Gdyby jednak ktoś chciał się kłócić, jestem chętna. Może Paweł jeszcze coś napisze? Czuję, że nie wyczerpałam tematu, chyba się nie da. Zapomniałam wspomnieć o absolutnie wyśmienitej grze aktorów. Emily Watson powinna była dostać tego głupiego Oskara!


Ocena 100/10

Marlene
Miszka 
PS w podobnym duchu jest nakręcony kolejny film von Triera "Idioci", daje fajne przemyślenia, świeże dość, polecam!

9/13/2011

Magia życia w "Hawaje, Oslo"

Wpadł mi dziś w oko norweski dramat - "Hawaje, Oslo".


Bardzo lubię filmy jak ten, to znaczy takie, gdzie kilka wątków, kilka historii splata się w jedną. Taki prosty motyw scalający film, dający poczucie spójności. Kino skandynawskie nie jest zbyt popularne w naszym kraju, tym bardziej zachęcam do zapoznania się z tą produkcją. Warto. Jest trochę magiczny, trochę niby-nierzeczywisty, ale... Ale czasem chce się wierzyć, w to co nienamacalne...




Ciekawostką były "polskie akcenty". Pogrzebałam info o nich w sieci, znalazłam to:


"Oglądałam ten film podczas WFF, po projekcji było spotkanie z reżyserem więc oczywiście nie mogło nie paść pytanie o "polskie motywy". Niedaleko reżysera mieszkała polska rodzina stąd znajomość kilku "zwrotów". Poza tym wspominał że ich lubił i postanowił wykorzystać polskie pochodzenie dwójki bohaterów w filmie."

9/11/2011

"On anti-depressants like they were candy" - ciąg dalszy

Parę miesięcy temu temu pisałam o sprawie J.Galliano <klik> ... czy ktoś jeszcze pamięta o upadłym projektancie z wąsikiem? Do rzeczy: koniec procesu, wyrok ogłoszono! Paryski sąd zadecydował - grzywna o wysokości 6 tysięcy euro (w zawieszeniu) oraz po 1 euro (pewnie płaczą ze szczęścia...) dla pokrzywdzonych oraz kilku organizacji antyrasistowskich. Czy tylko ja wyczuwam nutkę groteski? Po co było to całe zamieszanie?
  Galliano gdzieś się zaszył, podobno na terapii odwykowej. W internecie wybuchają kolejne dyskusje - czy projektant jest skończony? Czy się podniesie? Czy Dior przyjmie go ponownie? Co do ostatniego - nie liczyłabym na to. Podupadający dom mody po fatalnej kolekcji hc 2011 szuka nowego dyrektora kreatywnego. Plotki i ploteczki głoszą, że zostanie nim Marc Jacobs.

A tu mała demonstracja, co Dior stracił zwalniając Galliano (znajdź 5 różnic)

Dior z Galliano:


Dior bez Galliano:


Marlene

9/07/2011

Speciesism

tłumaczenie powyższego słowa na język polski przychodzi mi z trudem. Gatunkowizm?

Odnosi się ono bezpośrednio do filmu, który miałam okazję dziś obejrzeć. Mowa o 'Earthlings' ("Mieszkańcy Ziemi"), filmie, który przemawia do rozsądku. Jeśli masz wątpliwości co do spraw takich jak noszenie futer, rodeo, corrida, wiwisekcja, polowania, wielorybnictwo czy jedzenie mięsa - poświęć trochę czas, kliknij i obejrzyj. Pada tam wiele mądrych słów, o których zasadność możemy się spierać... ale po co?