11/17/2011

WCZAS ODNALEZIONY: Hood - Cold House



    Nie jest ważne, czy to zima, czy to jesień, Hood towarzyszy Morfeuszowi w tuleniu do poduszki zakochanych, jak i tych myślących trzeźwiej. Z dzisiejszej perspektywy Cold House jawi się jako zastrzyk świeżej krwi dla popadającej w coraz większy marazm brytyjskiej muzyki około-niezależno-rockowej przełomu wieków, tudzież jako zwieńczenie wyczerpującej drogi poszukiwania własnego stylu.  
   Paradoskalnie, odcinając się od klasycznego post-rocka (okreslanego według definicji Simona Reynoldsa), przeważającego na poprzednim długogrającym wydawnictwie (całkiem ładnej, acz nudnawej The Cycle of Days and Seasons), wyspiarze zrywają łatkę epigonów i nagrywają pierwszą w swojej karierze płytę post-rockową sensu stricto, tak jak wspanialni poprzednicy, w rodzaju Bark Psychosis czy Disco Inferno, wykraczając poza format klasycznej piosenki. To na tym krążku łagodne arpeggia gitary, słowa wyszeptywane zrezygnowanym głosem, anemicznie kroczące bębny kontrastują z syntetyczną pulsacją, paranoicznie przecinanymi nawijkami, pojawiającymi się i znikającymi bez uprzedzenia. Pomijając zaskoczenie rapsodycznymi wystąpieniami ziomkow z wytwórni Anticon, zdumiewa fakt, iż zaimplementowanie elementów IDM przebiegło bezboleśnie - elektroniczne struktury uszlachetniają kompozycje i nie wpływają negatywnie na ich wewnętrzną spójność. Jakby tego było mało, przyjemność w obcowaniu z dźwiękową fakturą skutecznie dopełniają teksty - "To było takie smutne" - przywołując słowa pewnej kobiety.
   Fragmentami Cold House wybrzmiewa niczym postmodernistyczny mash-up, nierozstrzygalna batalia dwóch przeciwnych stylistyk, jednak ani przez chwilę nie traci przy tym powagi i nie unika wszechobecnej melancholii. Niczym zapomniany pamiętnik, w którym pomieszana chronologia wpisów, wielokrotne przekreślania i poprawki subtelnie dają nam do zrozumienia, że nie było dobrze, że mogło być lepiej. Zapomniany, nadal aktualny pamiętnik.

paweł



Lato jesienią

Skąd wziąć lato jesienią?

Wystarczy pojawić się w sobotę w godzinach wieczornych w katowickiej Hipnozie. Będzie tam taki śmieszny pan. Będziemy też my. Będzie fajna muzyka i dobra zabawa. Podrygi, frygi, drygi. Grzane wino z malinami i kobiety wymalowane złotem.

El guincho to po hiszpańsku rybołów.

Mam duże oczekiwania dotyczące tego koncertu. Obym nie została zawiedziona!

Vive l'Ars Cameralis!

UWAGA! SŁUCHANIE GROZI ZAPĘTLENIEM!