8/10/2011

Off festival 2011 - relacja [2]

Miałam swoim starym zwyczajem podpiąć się pod notkę Michaliny, ale co tam, niech stracę.

Obawiam się, że dopadła mnie "pofestiwalowa melancholia", o której ludzie piszą na laście. Powrót z offa zawsze budzi we mnie skrajne emocje: ulgę, że to już po wszystkim i nareszcie się wyśpię oraz smutek, że to już koniec i pora wrócić do szarej rzeczywistości ( w tym momencie możecie posłuchać pieśń "ta sama chwila" bajmu i niech Wam się łezka w oku zakręci ).


Koncerty:

Udało mi się zobaczyć to, co zaplanowałam... tylko z Polvo nie wyszło.

-Warpaint: jak dla mnie największa niespodzianka offa. Nie liczyłam na tak dobry koncert. Dziewczyny pokazały, że mają jaja wielkości fryzury Daniela Bejara (o nim trochę później). "The fool" w najlepszym możliwym wydaniu. Plus za fajny wizerunek (Jenny naj naj! ) i dobry kontakt z publicznością.

- Junior Boys: miła atmosfera, szlagiery i tupanie nogą. Nie padłam z zachwytu, bo nie jestem wielką fanką chłopaków (takich starszych troszkę...).


Po juniorach poszliśmy zobaczyć na chwilę Meshuggah. Tak brudno na offie jeszcze nie było. Ks. Natanek miałby wiele do powiedzenia w tej sprawie.

Wróciliśmy na pole wypocząć i zjeść. Niestety z głównej sceny było słychać Czesława. Przemilczę.

Wróciliśmy na Mogwai: prawie zasnęłam

- Low: dobry koniec pierwszego dnia festiwalu. Mieliśmy świetne miejsce, o dziwo - wszystko widziałam. Na pierwszej piosence prawie zemdlałam, cholera. Kiepskie samopoczucie nie pozwoliło mi w pełni napawać się ich występem. Późna pora, rozleniwienie i chłodny wieczór nieźle wpasowały się w klimat koncertu. Cieszę się, że mogłam ich zobaczyć.

Drugi dzień festiwalu zaczął się fragmentem koncertu Blonde Redhead. Nawet specjalnie się nie wsłuchiwaliśmy, oczekiwaliśmy na Polvo. Poszliśmy wcześniej zaklepać miejsce. (znów widziałam całą scenę) Mój entuzjazm ostudziła wiadomość ( w 2 językach, haha, "in the night" ) o przesunięciu koncertu na 2:40, bo zespół nie dojechał ( czyżby podróżowali słynnym busem Grizzly Bear?). Do tego koncert, na który czekało sporo osób miał odbyć się na najmniejszej namiotowej scenie. Trudno, nie samym polvo człowiek żyje.

- Neon Indian: niby wszystko było dobrze, niby dobra energia, ale jakoś mnie nie porwali. Może gdybym lepiej znała płytę, odbiór byłby lepszy. Zaczęłam później żałować, że nie poszłam na Barn Owl.

- Gang of Four: kolejny w historii offa zespół spod znaku dinozaura. Odpoczęliśmy przy nich, było całkiem sympatycznie. Ja jednak myślami byłam daleko (a raczej godzinę do przodu), bo czekałam zniecierpliwiona na Destroyer.

- Destroyer: rozczarowanie, może nie spektakularne, ale jednak. Spodziewałam się prawdziwej magii, a dostałam coś w stylu "o jeju, jeju, czarodzieju". Dobra, nie było tak źle. Koncert był dobry. ale nic ponad. Daniel Bejar mnie irytował. Miałam wrażenie, że chce po prostu przekazać publiczności, jak bardzo lubi piwo...a koncert tak przy okazji. Chyba tak to jest z rzeczami, na które bardzo się czeka. No szkoda.

- Primal Scream: mieszane uczucia po poprzednim koncercie i ogromne, zmęczenie przygniotły mnie troszkę. Nie wielbię tego zespołu, poszłam tam raczej z nadzieją na fajne muzyczne show. Tak było.

Nie miałam siły na Polvo. Bardzo żałowałam. Nie poskarżę, kto mi nie pozwolił iść i kazał wracać do namiotu, żebym niby nie zemdlała w dusznym namiocie. ehe.

Trzeci dzień zaczął się kiepsko. Nie miałam gdzie zaparkować samochodu ( o tym później ), nawałnica zbałamuciła nam namiot, a na dobitkę słychać było na polu koncert Bielizny.

Liars - poprawnie, nie porwali mnie. Lepsze było to, że obok stał Artur Rojek patrzący z niepokojem na czarne chmury. Wyszłam wcześniej zająć miejsce na leśnej.

Deerhoof - było wspaniale, czarujący zespół. Jak ich widzę, to uśmiecham się pod nosem. Sympatyczni, charyzmatyczni, z dobrą energią i chemią między sobą. Zagrali swoje największe przeboje i dali niezły pokaz gry ( pozdro dla perkusisty). Satomi powala mnie na łopatki. Jej filigranowa postać wymachująca nogami i skacząca po scenie - bezcenne. Świetny kontakt z odbiorcami. Widać było radość w obu stronach. Żałuję, że nie miałam możliwości zobaczenia ich wcześniej na off clubie.

Twin Shadow - namiot trójki pękał w szwach, z powodu ulewy ( no dobra, pewnie ludzie przyszli zobaczyć koncert..). Duszno jak jasny pieron, musiałam wyjść. Stałam w ulewie przy wejściu. Chciałabym jakoś tak BARDZIEJ uczestniczyć w tym koncercie. Mentalnie stałam już pod leśną w oczekiwaniu na Ariela Pinka. 15 minut przed końcem poszliśmy zająć miejsce.

Ariel Pink's Haunted Graffiti - bałam się, że Ariel wyjdzie na scenę i stwierdzi : "jak pada, to nie gram, nara". Deszcz jednak dodał klimatu. Ludzi masa, nie spodziewałam się aż takich tłumów. Z tego miejsca pragnę pozdrowić Pana, który połamał i wyrzucił parasol! Brawo za odwagę:) Wracając do koncertu. Zobaczyłam charyzmę, której tak mi zabrakło na Destroyerze. Ten człowiek był na scenie w 100 procentach. Publika szalała, dało się wyczuć "nagły atak hispsterii".  W większości zabrzmiały piosenki z "Before Today". Na koniec "For Kate I Wait", długie oklaski, Pink rzucający kwiaty w publiczność. To był najlepszy koniec offa jaki mogłam sobie wymarzyć. Zapomniałam nawet, że za chwilę miał zagrać PIL. Poszliśmy na chwilę zobaczyć, jak Lydon się trzyma. Pośmialiśmy się, że wygląda z daleka jak Scooter (okrzyki!) i wróciliśmy ledwo żywi na pole.

Pole namiotowe


W tym roku chyba po raz ostatni zawitaliśmy na miasteczku festiwalowym. Niemożność wyspania się i ciągłe zmęczenie odbierają radość z koncertów. Wolimy codziennie dojeżdżać.
Organizacja pola z roku na rok jest coraz lepsza.
+ : większa ilość kabin prysznicowych, systematycznie sprzątanie toitoie, dodatkowe wyjście/wejście na pole, które znacznie skróciło drogę na festiwal
-- : czekanie na wrzątek 1,5 - 2 godziny, żeby zrobić głupią kawę. Gdy spytałam czy mogę wrzątek zakupić, to kazano zapłacić mi 3 zł. Największy minus : brak parkingu dla uczestników z wykupionym polem. (w zeszłym roku był)..teraz podobno też. szkoda tylko, że kilometr od festiwalu.

Organizacja festiwalu


+ : ochrona okazała się ludźmi (stoi za tym zmiana regulaminu), nie obmacywali, nie wywalali wszystkiego z toreb, można było wnosić jedzenie. Mam nadzieję, że zaufanie okazane festiwalowiczom będzie trwać podczas kolejnych edycji.
    rozbudowanie oferty w strefie gastronomicznej
    więcej stolików, krzeseł, parasoli, leżaków i innych ciekawych miejsc, w których można było odsapnąć.
-- : brak przystosowanego  parkingu

Dziennikarze gazety wyborczej bardzo ubolewali nad ilością reklam na festiwalu. Czy było ich aż tak dużo? Podobno bombardowały festiwalowiczów z każdej strony.
Aha, zapomniałam napisać. Ludzie, jak chcecie tarzać się w błocie, to jedźcie na łudstok. Tam jest więcej błotka, wiecie?

ps. nie chce mi się dodawać zdjęć i innego badziewia.

Marlene