Wpadł mi dziś w oko norweski dramat - "Hawaje, Oslo".
Bardzo lubię filmy jak ten, to znaczy takie, gdzie kilka wątków, kilka historii splata się w jedną. Taki prosty motyw scalający film, dający poczucie spójności. Kino skandynawskie nie jest zbyt popularne w naszym kraju, tym bardziej zachęcam do zapoznania się z tą produkcją. Warto. Jest trochę magiczny, trochę niby-nierzeczywisty, ale... Ale czasem chce się wierzyć, w to co nienamacalne...
Ciekawostką były "polskie akcenty". Pogrzebałam info o nich w sieci, znalazłam to:
"Oglądałam ten film podczas WFF, po projekcji było spotkanie z reżyserem więc oczywiście nie mogło nie paść pytanie o "polskie motywy". Niedaleko reżysera mieszkała polska rodzina stąd znajomość kilku "zwrotów". Poza tym wspominał że ich lubił i postanowił wykorzystać polskie pochodzenie dwójki bohaterów w filmie."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz